niedziela, 29 października 2017

Dobry instruktor - duży problem


            Przeglądam nieraz różne grupy z ogłoszeniami końskimi na FB, prywatne ogłoszenia, czasami ktoś do mnie dzwoni lub pisze w tej sprawie: „Szukam dobrego instruktora, ale takiego naprawdę dobrego”,
„Szukam stajni, gdzie instruktor nie olewa klienta”, „Szukam ośrodka z jazdami na dobrym poziomie”.
Rzekłabym, że to już taki standard w ogłoszeniach. Zatem w czym jest problem? Przecież w każdym województwie jest mnóstwo ośrodków jeździeckich – tych większych i mniejszych. We wszystkich jazdy są na najwyższym poziomie... Gdzie zatem leży problem? Jaki to jest dobry, a jaki to jest zły instruktor?

from pinterest.com

            Długo myślałam, nad tym w jaki sposób napisać ten post. Problem jest cholernie rozbudowany, wielopłaszczyznowy i dwustronny (spojrzeć trzeba na niego z perspektywy zarówno instruktora jak i klienta).
Dlaczego w ogóle ktoś zostaje instruktorem? Jedni z pasji, inni, bo „szef im kazał”, jeszcze inni, bo tak wyszło. Ktoś jeszcze powie, że zawsze chciał uczyć jeździć i miał kogoś, kto go zainspirował. Pytanie tylko, czy którakolwiek z tych pobudek skazuje nas od razu na sukces, bądź porażkę? Otóż nie. To, że ktoś chce uczyć, wcale nie znaczy, że się do tego nadaje. Inny za to, mimo że szczerze nienawidzi przekazywać wiedzy robi to perfekcyjnie. Nie ma dobrego przepisu.

from pinterest.com


            Prawda jest taka, że co bym nie napisała, będzie to pretekstem do niewybrednych komentarzy pod tekstem. Dlaczego? Bo każdy będzie miał swój punkt widzenia, inne potrzeby, próbował innej szkoły oraz innego podejścia. Zatem, aby uniknąć hejtu na wszystkich instruktorów, piszę tylko i wyłącznie ze swojego punktu widzenia, doświadczenia i obserwacji.

from pinterest.com

Zatem co według mnie cechuje dobrego instruktora? Przede wszystkim umiejętność jazdy konnej, i żeby było jasne nie mam tu na myśli poziomu jeździectwa podwórkowego. Poruszać się w trzech podstawowych chodach powinna potrafić podstawowa rekreacja, ale nie instruktor. Ma on być wzorem, kopalnią wiedzy, workiem złota w znajdywaniu wskazówek oraz rozwiązań. Nie może być jednak tak, że instruktor który wsiada, wygląda na koniu gorzej niż osoba, która dopiero co zeszła z lonży. Niestety z moich obserwacji jest to nie tak rzadki widok. Jak do cholery chcesz uczyć kogoś, skoro sam nie umiesz usiąść chociażby w prawidłowej postawie na koniu? Wychodzę z założenia, że jeśli wymagam od kogoś, muszę wymagać też od siebie. Wiadomo, nie zawsze wszystko idzie idealnie, gdy koń bryka, albo czuje wiosnę w dupie, ale jakieś minimum chyba należy sobą reprezentować, prawda? Oczywiście nie popadajmy też w skrajności. Im większe umiejętności instruktora, tym lepszy poziom wiedzy i wyszkolenia jeźdźców, teoretycznie. Należy podkreślić, że instruktor rekreacji nie musi być jeźdźcem Grand Prix. W końcu jest instruktorem REKREACJI. Nie zapominajmy o tym.  Nie zniosłabym jednak, gdybym wsiadając na konia przy swoich uczniach widziała w ich oczach rozczarowanie. Jak śmiem od nich wymagać, żeby na każdej jeździe robili mi przejazdy rodem z klasy C, skoro sama niewiele umiem?

from pinterest.com

Jedyną drogą do samodoskonalenia jest regularna jazda. No przykro mi, ale to nie jest jak z jazdą na rowerze – nie trenujesz to nie wyglądasz, ani nie współgrasz z koniem. Nigdzie nie ma większej krytyki niż w rekreacji. Jeśli nie wierzysz – zapraszam do posta o mojej ulubionej Loży Szyderców. Krótko mówiąc – dupa w siodło i jeździmy.
Bardzo mnie cieszy, że nasz PZJ wprowadził coś takiego jak kurs na Instruktora Szkolenia Podstawowego. Sama takiego posiadam i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że rzeczywiście weryfikuje on nie tylko wiedzę, ale i poziom jazdy. Przykro to mówić, ale gdy robiłam pierwsze papiery na instruktora rekreacji ruchowej uprawnienia uzyskiwali ludzie, którzy nie umieli anglezować na prawidłową nogę. Nosz K@%*#!!!!! Serio? Chcielibyście uczyć się od takich osób? Na 30 „wynalazków” w mojej grupie egzamin: z wiedzy o metodyce nauczania, ogólnej wiedzy o koniach oraz podstawowej wiedzy weterynaryjnej przy pierwszym podejściu zdały 3 osoby (tak, w tym ja). Reszta chodziła po 55 razy na „dopytki”. Czy zdali? Tak, zdali wszyscy, w końcu zapłacili. Przykre, ale prawdziwe. Mało tego, wśród swoich znajomych znam przypadki, że ktoś płacił za kurs plus premia, żeby dostać papiery, a wcale się na nim nie pojawiać.
Jest to dla mnie karygodne, dlatego cieszę się, że jest to nareszcie w jakiś sposób weryfikowane.  Ktoś
mi kiedyś powiedział, że jeden zły instruktor wyprodukuje następnych dziesięciu do bani. Tak jest i już. Nawet ten zły będzie dla kogoś inspiracją. I tak dalej, i tak dalej... I tak nakręca się taka spirala niekompetencji.
Ale! jest też druga strona medalu. Znam też kilka osób, które w życiu nie wyrabiały papierów instruktorskich, a jeżdżą i przekazują wiedzę fenomenalnie. Nie mierzmy wszystkich jedną miarą.


from pinterest.com

            Następną kwestią jest umiejętność przekazywania wiedzy. Cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość (Boziu, daj mi jej jeszcze dużo, błagam). Profesjonalne podejście to między innymi brak faworyzowania jednego jeźdźca w grupie . Ten umie jakoś jeździć to się na nim skupię, a reszta niech się pokręci w koło. W końcu nie zauważą różnicy – gówno prawda. Również umiejętność przekazywania wiedzy, na różne sposoby - jak 20 razy nie dotarło to trzeba próbować na następne 20 oraz umiejętność kreatywnej krytyki. O, i tu jest pies pogrzebany najczęściej. Większość instruktorów drze ryja, bo tak i już. No otóż proszę Państwa nie tędy droga. Ja się wydzieram i to bardzo często, ale nie dlatego, że to moje hobby. Najczęściej dlatego, że mnie nie słychać, albo czasami trzeba się wydrzeć, żeby wyrwać jeźdźca z transu, bo na przykład galopuje pierwszy raz i nie dociera do niego absolutnie żaden bodziec. A w perspektywie widzę przykładowo zakręt z soczystym błotkiem. Taka tam codzienność. Chodzi, o fakt, który uświadomiła mi ostatnio znajoma, cytuję: „(…) bo ty nie opierdalasz ludzi za to jacy są, tylko za to co robią”. Cholera, nawet nie byłam tego świadoma, ale tak to jest prawda. Nie mogę rypać pani Halinki, bo jest gruba albo jej nie lubię, a pana Kazia to już chwalę, bo jest fajny gość. Na ujeżdżalni wszyscy są równi. Nie patrzę w kategoriach sympati  lub nie, nie opieprzam ich za to jacy są tylko za to jak jeżdżą. Jade po nich równo, ale wtedy gdy np. szarpią konia, bądź przez brak myślenia są zagrożeniem dla siebie i innych. Jednocześnie, należy od razu mówić nie tylko CO poprawić, ale też JAK TO ZROBIĆ. To, że powiem komuś nie szarp konia – mogę sobie w dupę wsadzić. Ale jeśli powiem: „ szarpiesz konia i sprawiasz mu ból. Przyłóż kolana do siodła, złap równowagę na strzemionach i opuść rękę” będzie już zupełnie czymś innym, prawda?
Zatem pamiętajcie: można opieprzać i „opieprzać”. Zasadnicza różnica. Konstruktywna krytyka. Słowa klucz.

            Kolejna kwestia – spełnienie zawodowe. Są instruktorzy, którzy nigdy się nie wypalą, jest to ich pasja. Zazwyczaj tacy są najfajniejsi. Każdy ma swój limit sił, cierpliwości, pracy od rana do wieczora. Powtarzania w kółko tego samego co godzinę tylko na różne sposoby. Ci w mniejszych stajniach walczą o klienta, ale też mogą dopasować ilość i godziny pracy pod siebie. Nie są tak „dojechani” życiem i ilością pracy. W tych dużych stajniach różnie to bywa. Zazwyczaj grafik jest ustalony odgórnie, a lista jazd pęka w szwach. Mimo to klienci czatują czy jakieś miejsce się nie zwolni. Prawda jest taka, że pracujemy świątek, piątek i niedziela. Kiedy inni mają wolne i chcą jechać na konie – my pracujemy. Są święta, dni ustawowo wolne od pracy - my stoimy cały czas na placu. Normalni ludzie kończą pracę o 16 i jadą do stajni na godzinkę się zrelaksować. My stoimy cały dzień do nocy, bo takich relaksujących się przez godzinkę, na godzinkę jest kilku, przez kilka godzin. Leje, wieje, słońce praży, skóra zeszła sześć już razy? Co tam, my stoimy. Dlatego w tym miejscu wystosuję też mój osobisty apel: jeśli wasz ukochany instruktor czasami nie jest w formie, to albo: bo marznie od 6h na dworze, pizga, jest – 5 i może mieć gorszy dzień. Gwarantuję za to, że jeśli po jeździe przyniesiecie instruktorowi kubek gorącej herbaty bądź kawałek czekolady, może to nam uratować życie. A wdzięczność też będzie olbrzymia. Proszę oczywiście zmęczenia czy przepracowania nie mylić ze zwykłym chamstwem lub brakiem kompetencji. Tego się nie toleruje.

            Punkt kulminacyjny – satysfakcja finansowa. Temat rzeka. Prawda jest taka, że INSTRUKTORZY, nie TRENERZY SPORTU, kokosów nie zarabiają. Wiadomo, są wyjątki, ale generalnie nie jest to super opłacalny zawód w stosunku do ilości wypracowanych godzin. Nasz etat mało kiedy wynosi 160 h, a zazwyczaj po 200h w miesiącu zwyczajnie przestaje się liczyć przepracowane godziny. Taka prawda. Nie ma innej możliwości, jeśli ma się tylko jeden dzień wolny w tygodniu. Często przepada on na np. święto albo ogólnie dzień wolny, który w rekreacji jest dniem pracującym.  Żeby było śmieszniej, rzadko w której stajni pracodawca wypłaca coś „ekstra”, a to ekstra powinno się należeć jak psu zupa. Majówka? Jako instruktor zapomnij o czymś takim jak majówkowy grill w rodzinnym gronie. Chyba, że w stajni z klientami.  Nie mówię, że klienci to gorsze towarzystwo, bo sama wśród nich znalazłam wielu serdecznych przyjaciół, ale nam też brakuje czasami życia prywatnego, czy spotkań ze starymi znajomymi. Osobiście, dopóki pracowałam na etacie jako instruktor dosłownie wybiłam do zera swoje życie towarzyskie. Smutne, ale prawdziwe. Znajomi? Po pewnym czasie zostali tylko ci ze stajni.
Dlatego też wielu instruktorów ze względu na marne zarobki olewczo podchodzi do swojej pracy, choć tak być nie powinno. Tam gdzie jest normalny etat jest jakaś stała pensja. Pracowałam jednak też w małych stajniach gdzie miałam płacone „od człowieka” lub od jazdy. Zazwyczaj była to 1/3 ceny jazdy (tłumaczy się to w ten sposób: 1/3 dla właściciela, 1/3 na utrzymanie konia i 1/3 dla instruktora). Tam gdzie podział był 50/50 to był niemalże luksus. Kiedy przychodziła zima, podłoże zamarzło i nie było śniegu potrafiły być jazdy 3 w ciągu miesiąca. Myślicie, że z czegoś takiego da się  wyżyć? No niestety nie. Dorabiałam jesienią, zimą jako kelnerka. Dlatego jeśli traficie na naprawdę dobrego instruktora i powie wam swoją cenę za jazdę z dojazdem, nie negocjujcie na wstępie każdej złotówki. Chcecie płacić mniej, znajdźcie takiego, ale nie wybrzydzajcie potem jeśli chodzi o poziom jazdy. Samodoskonalenie, czas i zdobywanie wiedzy kosztują. Po prostu.
Jeśli idziecie do sklepu i chcecie buty ze skóry to nie będziecie się spodziewać, że kupicie je za 50 zł prawda? Tylko co najmniej 300. Za jakość się płaci. Obowiązuje to wszystkie dziedziny handlu i usług. Instruktorów też. Oczywiście, to że ktoś wam powie 150zł za jazdę wcale nie znaczy, że jest fenomenalny. Ale to chyba można zweryfikować na różne sposoby, prawda?
Nie lubię bardzo jeszcze jednej rzeczy. Jesteś moim znajomym to może poprowadzisz mi jazdę taniej po znajomości? Po znajomości mogę coś podpowiedzieć, dać jakąś wskazówkę. Ale szanuj proszę mój zawód, pieniądze, które włożyłam w to, żebym umiała to co umiem i mogła uczyć innych.  Fizyczną pracę, którą musiałam wykonać, żeby być lepszą niż byłam rok temu. Szanujcie to proszę – moją wiedzę i mój wysiłek.
               Do instruktorów – szanujcie siebie i swój czas, ale też patrzcie realnie na swoje podejście, czy jest ono w stu procentach w porządku i czy chcielibyście być traktowani tak, jak traktujecie swoich podopiecznych.