poniedziałek, 27 lutego 2017

Dobra lonża czyli jaka? Cz. I


           Każdy kto ze mną jeździł na lonży może potwierdzić, że słynę z bycia lonżowym katem. Zarówno Ci co ze mną zaczynali, jak i ci, których otrzymałam „w spadku”. Zawsze po takiej jeździe były tylko dwie opinie: albo chce jeździć z tą panią już zawsze, albo: błagam tylko nie ona. Otóż jak już zdążyłam napisać jestem lonżowym katem, więc jest zawsze dużo potu, krwi i rwania włosów z głowy. Dlaczego? No to poczytajcie sobie.


            Dla mnie etap lonży jest najważniejszym etapem w życiu jeźdźca początkującego. Składa się on nie tylko z jazdy, ale z poznawania jeździeckiego świata, pogaduszek z instruktorem w czasie jazdy i zawierania pierwszej więzi z koniem. Zaraz potem jest cała reszta czyli: ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia. Potem możecie ewentualnie wyczołgać się z placu na czterech albo spróbować wyjść o własnych siłach. Jest to czas poznawania nowych mięśni w ciele, przekonywania się, że dupa nie służy tylko do siedzenia, a nawet, że można jednocześnie jechać i rozmawiać (tak, niektórzy mają problemy z wielozadaniowością).

            Zacznijmy więc od początku. Kiedy już się poznamy (ja, ty plus koń) zaczynamy od rzeczy najtrudniejszej, czyli wsiadania. W zależności od miejsca gdzie prowadziłam jazdy, czyli stajni, musiałam przystosować się do warunków tam panujących. Mam na myśli kult wsiadania ze stołka lub kult wsiadania z ziemi. Osobiście jestem zwolennikiem nauki wsiadania z ziemi. W końcu jeśli dotrwa się do etapu wyjazdu w teren, a tam zachce się siusiu albo zaliczy zwyczajną lub niezwyczajną glebę to w lesie lub na środku pola nikt nie poda paniusi/królewiczowi stołeczka do wsiadania, no niestety. Jak już sztuka wsiadania z ziemi zostanie opanowana do perfekcji wtedy przechodzimy na wyższy level czyli na stołeczek, uważam, że mimo wszystko należy oszczędzać końskie stawy jeśli istnieje taka możliwość. Jeśli po pierwszym razie siedzisz na koniu, uważam to za sukces. Możecie wierzyć mi lub nie, ale to jakich cyrków naoglądałam się w swoim życiu wiem tylko ja. Klasyczne przelatywanie przez konia na drugą stronę, spadanie w dół, spadanie pod konia, utknięcie w połowie drogi, podarte gacie, lądowanie kroczem na łęku, siadanie za siodłem… Macie jeszcze jakieś pomysły? Na pewno je również przerobiłam, to tylko przykłady. Nieraz zostałam po drodze skopana, wysmarowana błotem z buta, musiałam łapać kogoś za tyłek w celu zapobiegnięcia upadkowi, w sytuacjach ekstremalnych zdarzało się, że klient usiadł mi na głowie. Wiedzieliście, że tak można? Ja też nie. Kreatywność moich uczniów zaskakuje mnie za każdym razem. Wróćmy jednak do opcji, w której udaje się wsiąść za pierwszym razem. Co dalej?

                                  


            Opcja pierwsza: pisk, wrzask, zatrzymanie akcji serca. Wiele osób przypomina sobie nagle o swoim pierwotnym lęku wysokości, dołóżmy do tego niestabilne podłoże w postaci konia – efekt szokowy murowany. W przypadku dzieci zdarzyło mi się trafić na szczękościsk, bezdech, kurczowe trzymanie się siodła i płacz. Dorośli – nie martwcie się, robicie dokładnie to samo. Jedna pani tak złapała się siodła, że strzeliły jej tipsy, to nie jest żart. Gdy pierwszy szok minie staram się oswoić taką osobę z koniem i położeniem, w którym się znajduje. Proszę o głaskanie konia raz jedną ręką, raz drugą. Dotykanie go zarówno z przodu siodła jak i z tyłu oraz sięganie wzdłuż szyi. Kiedy klient się oswoi dopiero przechodzę do regulacji strzemion. Polecam przy tak nerwowych osobach zapewnić im kontakt z ciałem instruktora jakkolwiek to brzmi. W czasie regulacji strzemion czy dopinania popręgu siodło porusza się co powoduje narastanie lęku. Żeby zapewnić większe poczucie komfortu psychicznego wystarczy oprzeć na przykład swoje przedramię o kolano ucznia, lub przycisnąć jego nogę swoim ciałem do siodła. Nie mówię oczywiście o uścisku Hulka, wystarczy kontakt i delikatna presja. Dlaczego? Taka osoba ma wtedy wrażenie „przyblokowania” i poczucie asekuracji z naszej strony. Polecam w tym czasie klientowi złapać się grzywy bądź siodła, ale tylko gdy ma wysoki łęk. W naszej ludzkiej głowie zakodowane są pewne stereotypy, trzymanie się grzywy jest kojarzone z pewnością siebie i panowaniem nad koniem. Czemu tak jest? Nie mam pojęcia, może oglądanie westernów, na których Indianie pomykają na oklep chwytając tylko za grzywę dobrze się kojarzą.
Wracając do trzymania się siodła, raczej nie polecam, chyba, że tak jak napisałam ma wysoki łęk. Otóż, po pierwsze jak już wspomniałam wcześniej, w czasie czynności związanych z regulacją sprzętu siodło się porusza, a to niestety zwiększa poczucie niestabilności. Jak więc taka osoba ma czuć się bezpiecznie skoro to czego się trzyma porusza się razem z nią? Drugą kwestią jest zwykłe bhp. Jeśli dziecko wsadzi palce pod łęk, a koń w tym czasie podniesie głowę może dojść do złamania bądź zmiażdżenia kości paliczkowej. Może, ale nie musi, ja wole jednak być przezorna w tej kwestii. Wtedy macie na karku sapiących rodziców, którzy od razu pytają o odszkodowanie. Jak będziecie mieli wyjątkowego pecha może okazać się, że owe dziecko nie dość, że złamało palucha to na co dzień chodzi do szkoły muzycznej i gra na skrzypcach bądź pianinie.
Opcja druga: klient wsiada na konia i stwierdza, że w sumie nie jest tak źle. Uwierzcie, jest to powód do radości. Możecie zaczynać jazdę.
Wracamy znowu do tych płochliwych, bo to oni zazwyczaj stanowią większy problem, nie ma co się oszukiwać. Choć ci zbyt pewni siebie też potrafią dać instruktorowi po zaworach, może mieliście okazję się przekonać.
Dla młodych stażem instruktorów osoby niepewne siebie stanowią nie lada wyzwanie. W takich przypadkach zaczynam lekcję od oprowadzania na koniu. Chodzi tu po raz kolejny o zapewnienie komfortu psychicznego jeźdźcowi poprzez bliskość osoby instruktora czy przytrzymania za kolano, bądź łydkę. Za rączkę raczej nie potrzymacie delikwenta, chyba, że chcecie zostać wciągnięci na konia w chwili zwiększonego stresu J Zdziwilibyście się ile siły ma człowiek, któremu skacze adrenalina. Najlepszą metodą jest wtedy rozluźnienie atmosfery, opowiedzenie o ośrodku, wybitnych osiągnięciach konia, na którym dana osoba jedzie, zapewnienie o jego spokoju i przygotowaniu do pracy w roli konia profesora. Nawet nie będziecie wiedzieli kiedy wasz uczeń się rozluźni i nawet nieświadomie zacznie puszczać jedną rękę od siodła. W czasie rozmowy warto jednak od czasu do czasu wtrącić uwagę „to jest naprawdę spokojny koń, ALE WYPROSTUJ PLECY, przyzwyczajony do początkujących jeźdźców” po czym kontynuować rozmowę.  Kategorycznie odradzam wypuszczanie konia od razu na długość lonży. Po pierwsze klient nie ma poczucia bezpieczeństwa spowodowany zbyt dużą odległością od osoby prowadzącej, która w jego mniemaniu może go złapać na ręce gdy będzie spadał, po drugie ruch konia po łuku (czyli po kole) jest mniej stabilny i trudniejszy do przyswojenia.

Co zrobić w przypadku napadu paniki? Nie jestem psychologiem, psychoterapeutą ani innym psych…. Zazwyczaj daje sobie kilka sekund na ocenę sytuacji. Jeśli jest to trzy sekundowy napad zazwyczaj pytam co się stało, a następnie kontynuuję lekcję. Schody zaczynają się wtedy, gdy nasz uczeń wpada w histerię. Uważam, że w takie sytuacji najlepiej jest skupić uwagę na sobie, nie na koniu czyli tym co przeraża. Co robię? Zazwyczaj jest to moment mojego wrzaśnięcia, podkreślam wrzaśnięcia nie wrzeszczenia. Chodzi o natychmiastowe przykucie uwagi do mojej osoby, mojego polecenia oraz wyrwania osoby z jej histerycznej skorupy. Musi to być krótkie, ale wyraźne polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jakie? HEJ! SKUP SIĘ!/PATRZ NA MNIE/NIE KRZYCZ/POMOGĘ CI. Chodzi o krótki, ale skuteczny komunikat. Drący się uczeń i drący się instruktor spowoduje, że koń też może zacząć drzeć, z tym że z jednego końca ujeżdżalni na drugi. Przede wszystkim spokój i opanowanie oraz szybkie myślenie, to moja rada.

                       
from pinterest.com


Ważnym elementem jest także informowanie o tym co chcecie zrobić, co się będzie działo, jakie będą towarzyszyć odczucia oraz na co trzeba się przygotować. Zawsze pytam osobę początkującą czy czuje się już pewniej, czy możemy zacząć właściwą lekcję, mówię o tym, że zaraz odsunę się od konia ale cały czas będę dość blisko, żeby reagować. Informuję zawsze jak wygląda przejście ze stępa do kłusa. Nigdy, ale to nigdy nie rzucajcie hasła: to teraz się trzymaj, bo jedziemy szybciej. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli dobrze opiszecie ruch konia w kłusie to 75% osób zacznie od razu anglezować, niektórzy gorzej, inni jakby jeździli co najmniej kilka razy. Rzadko zdarzało mi się, żeby ktoś bezwiednie klepał dupskiem w siodło. Były to zazwyczaj te „trudne” przypadki.
Według mnie pierwsze lonże, a zwłaszcza pierwsza lekcja powinna być momentem przełamania, zarażenia jeździectwem i dać uczucie olbrzymiej radości. Staram się wykonywać na niej wszystkie możliwe ćwiczenia z gimnastyki, ponieważ w ten sposób można zbudować nie tylko odpowiednią równowagę, ale również pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa i świadomości, że wcale nie jest to takie niewykonalne. Kiedy to osiągnę wtedy przychodzi moment na prawdziwą naukę, czyli wspomniane na początku „krew, pot i łzy”. O tym jakie ćwiczenia warto wykonywać na lonży będzie następny artykuł.
Wracamy jednak znowu na koń. Jazda się skończyła, jeździec jest szczęśliwy. Albo dlatego, że bardzo mu się podobało, albo dlatego, że wreszcie może zsiąść z tego potwora.  To, który będzie to powód zależy w dużej mierze od nas – instruktorów. Drugi trudny moment to zsiadanie. Ci, co dłużej pracują w tym zawodzie na pewno nie raz słyszeli pytania w stylu: jak ja mam teraz zsiąść? Ja nie zsiądę! / może mi pani podstawić schodki? / złapie mnie pani?/ a jak spadnę?/ może mi mąż pomóc? Etc. INFORMACJA znowu jest podstawą. Niektórzy uczniowie zsiadają z konia jak tylko odwrócimy na sekundę głowę, najczęściej robią to w sposób niebezpieczny, dlatego polecam natychmiast wydawać polecenia. Podstawą jest komenda wyjęcia nóg ze strzemion, proponuję zrobić to zanim padnie hasło zsiadanie, w innym przypadku możecie się zadziwić po raz kolejny kreatywnością podopiecznych. Wyraźne polecenia i egzekwowanie ich to podstawa.  O technice zsiadania nie będę pisać, ponieważ wychodzę z założenia, że każdy kto posiada uprawnienia instruktorskie posiada również odpowiednią wiedzę na ten temat. Napiszę jednak po raz kolejny, że punktem kluczowym jest odpowiednia asekuracja i wydawanie instrukcji w odpowiedniej kolejności.
Osoba kończąca jazdę musi czuć naszą „aurę obrońcy i wybawiciela” do momentu, gdy postawi nogi na ziemi.
            Pierwsza jazda zakończona. Do zobaczenia na następnej, pogadamy o ćwiczeniach. W razie pytań.... :)