niedziela, 29 października 2017

Dobry instruktor - duży problem


            Przeglądam nieraz różne grupy z ogłoszeniami końskimi na FB, prywatne ogłoszenia, czasami ktoś do mnie dzwoni lub pisze w tej sprawie: „Szukam dobrego instruktora, ale takiego naprawdę dobrego”,
„Szukam stajni, gdzie instruktor nie olewa klienta”, „Szukam ośrodka z jazdami na dobrym poziomie”.
Rzekłabym, że to już taki standard w ogłoszeniach. Zatem w czym jest problem? Przecież w każdym województwie jest mnóstwo ośrodków jeździeckich – tych większych i mniejszych. We wszystkich jazdy są na najwyższym poziomie... Gdzie zatem leży problem? Jaki to jest dobry, a jaki to jest zły instruktor?

from pinterest.com

            Długo myślałam, nad tym w jaki sposób napisać ten post. Problem jest cholernie rozbudowany, wielopłaszczyznowy i dwustronny (spojrzeć trzeba na niego z perspektywy zarówno instruktora jak i klienta).
Dlaczego w ogóle ktoś zostaje instruktorem? Jedni z pasji, inni, bo „szef im kazał”, jeszcze inni, bo tak wyszło. Ktoś jeszcze powie, że zawsze chciał uczyć jeździć i miał kogoś, kto go zainspirował. Pytanie tylko, czy którakolwiek z tych pobudek skazuje nas od razu na sukces, bądź porażkę? Otóż nie. To, że ktoś chce uczyć, wcale nie znaczy, że się do tego nadaje. Inny za to, mimo że szczerze nienawidzi przekazywać wiedzy robi to perfekcyjnie. Nie ma dobrego przepisu.

from pinterest.com


            Prawda jest taka, że co bym nie napisała, będzie to pretekstem do niewybrednych komentarzy pod tekstem. Dlaczego? Bo każdy będzie miał swój punkt widzenia, inne potrzeby, próbował innej szkoły oraz innego podejścia. Zatem, aby uniknąć hejtu na wszystkich instruktorów, piszę tylko i wyłącznie ze swojego punktu widzenia, doświadczenia i obserwacji.

from pinterest.com

Zatem co według mnie cechuje dobrego instruktora? Przede wszystkim umiejętność jazdy konnej, i żeby było jasne nie mam tu na myśli poziomu jeździectwa podwórkowego. Poruszać się w trzech podstawowych chodach powinna potrafić podstawowa rekreacja, ale nie instruktor. Ma on być wzorem, kopalnią wiedzy, workiem złota w znajdywaniu wskazówek oraz rozwiązań. Nie może być jednak tak, że instruktor który wsiada, wygląda na koniu gorzej niż osoba, która dopiero co zeszła z lonży. Niestety z moich obserwacji jest to nie tak rzadki widok. Jak do cholery chcesz uczyć kogoś, skoro sam nie umiesz usiąść chociażby w prawidłowej postawie na koniu? Wychodzę z założenia, że jeśli wymagam od kogoś, muszę wymagać też od siebie. Wiadomo, nie zawsze wszystko idzie idealnie, gdy koń bryka, albo czuje wiosnę w dupie, ale jakieś minimum chyba należy sobą reprezentować, prawda? Oczywiście nie popadajmy też w skrajności. Im większe umiejętności instruktora, tym lepszy poziom wiedzy i wyszkolenia jeźdźców, teoretycznie. Należy podkreślić, że instruktor rekreacji nie musi być jeźdźcem Grand Prix. W końcu jest instruktorem REKREACJI. Nie zapominajmy o tym.  Nie zniosłabym jednak, gdybym wsiadając na konia przy swoich uczniach widziała w ich oczach rozczarowanie. Jak śmiem od nich wymagać, żeby na każdej jeździe robili mi przejazdy rodem z klasy C, skoro sama niewiele umiem?

from pinterest.com

Jedyną drogą do samodoskonalenia jest regularna jazda. No przykro mi, ale to nie jest jak z jazdą na rowerze – nie trenujesz to nie wyglądasz, ani nie współgrasz z koniem. Nigdzie nie ma większej krytyki niż w rekreacji. Jeśli nie wierzysz – zapraszam do posta o mojej ulubionej Loży Szyderców. Krótko mówiąc – dupa w siodło i jeździmy.
Bardzo mnie cieszy, że nasz PZJ wprowadził coś takiego jak kurs na Instruktora Szkolenia Podstawowego. Sama takiego posiadam i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że rzeczywiście weryfikuje on nie tylko wiedzę, ale i poziom jazdy. Przykro to mówić, ale gdy robiłam pierwsze papiery na instruktora rekreacji ruchowej uprawnienia uzyskiwali ludzie, którzy nie umieli anglezować na prawidłową nogę. Nosz K@%*#!!!!! Serio? Chcielibyście uczyć się od takich osób? Na 30 „wynalazków” w mojej grupie egzamin: z wiedzy o metodyce nauczania, ogólnej wiedzy o koniach oraz podstawowej wiedzy weterynaryjnej przy pierwszym podejściu zdały 3 osoby (tak, w tym ja). Reszta chodziła po 55 razy na „dopytki”. Czy zdali? Tak, zdali wszyscy, w końcu zapłacili. Przykre, ale prawdziwe. Mało tego, wśród swoich znajomych znam przypadki, że ktoś płacił za kurs plus premia, żeby dostać papiery, a wcale się na nim nie pojawiać.
Jest to dla mnie karygodne, dlatego cieszę się, że jest to nareszcie w jakiś sposób weryfikowane.  Ktoś
mi kiedyś powiedział, że jeden zły instruktor wyprodukuje następnych dziesięciu do bani. Tak jest i już. Nawet ten zły będzie dla kogoś inspiracją. I tak dalej, i tak dalej... I tak nakręca się taka spirala niekompetencji.
Ale! jest też druga strona medalu. Znam też kilka osób, które w życiu nie wyrabiały papierów instruktorskich, a jeżdżą i przekazują wiedzę fenomenalnie. Nie mierzmy wszystkich jedną miarą.


from pinterest.com

            Następną kwestią jest umiejętność przekazywania wiedzy. Cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość (Boziu, daj mi jej jeszcze dużo, błagam). Profesjonalne podejście to między innymi brak faworyzowania jednego jeźdźca w grupie . Ten umie jakoś jeździć to się na nim skupię, a reszta niech się pokręci w koło. W końcu nie zauważą różnicy – gówno prawda. Również umiejętność przekazywania wiedzy, na różne sposoby - jak 20 razy nie dotarło to trzeba próbować na następne 20 oraz umiejętność kreatywnej krytyki. O, i tu jest pies pogrzebany najczęściej. Większość instruktorów drze ryja, bo tak i już. No otóż proszę Państwa nie tędy droga. Ja się wydzieram i to bardzo często, ale nie dlatego, że to moje hobby. Najczęściej dlatego, że mnie nie słychać, albo czasami trzeba się wydrzeć, żeby wyrwać jeźdźca z transu, bo na przykład galopuje pierwszy raz i nie dociera do niego absolutnie żaden bodziec. A w perspektywie widzę przykładowo zakręt z soczystym błotkiem. Taka tam codzienność. Chodzi, o fakt, który uświadomiła mi ostatnio znajoma, cytuję: „(…) bo ty nie opierdalasz ludzi za to jacy są, tylko za to co robią”. Cholera, nawet nie byłam tego świadoma, ale tak to jest prawda. Nie mogę rypać pani Halinki, bo jest gruba albo jej nie lubię, a pana Kazia to już chwalę, bo jest fajny gość. Na ujeżdżalni wszyscy są równi. Nie patrzę w kategoriach sympati  lub nie, nie opieprzam ich za to jacy są tylko za to jak jeżdżą. Jade po nich równo, ale wtedy gdy np. szarpią konia, bądź przez brak myślenia są zagrożeniem dla siebie i innych. Jednocześnie, należy od razu mówić nie tylko CO poprawić, ale też JAK TO ZROBIĆ. To, że powiem komuś nie szarp konia – mogę sobie w dupę wsadzić. Ale jeśli powiem: „ szarpiesz konia i sprawiasz mu ból. Przyłóż kolana do siodła, złap równowagę na strzemionach i opuść rękę” będzie już zupełnie czymś innym, prawda?
Zatem pamiętajcie: można opieprzać i „opieprzać”. Zasadnicza różnica. Konstruktywna krytyka. Słowa klucz.

            Kolejna kwestia – spełnienie zawodowe. Są instruktorzy, którzy nigdy się nie wypalą, jest to ich pasja. Zazwyczaj tacy są najfajniejsi. Każdy ma swój limit sił, cierpliwości, pracy od rana do wieczora. Powtarzania w kółko tego samego co godzinę tylko na różne sposoby. Ci w mniejszych stajniach walczą o klienta, ale też mogą dopasować ilość i godziny pracy pod siebie. Nie są tak „dojechani” życiem i ilością pracy. W tych dużych stajniach różnie to bywa. Zazwyczaj grafik jest ustalony odgórnie, a lista jazd pęka w szwach. Mimo to klienci czatują czy jakieś miejsce się nie zwolni. Prawda jest taka, że pracujemy świątek, piątek i niedziela. Kiedy inni mają wolne i chcą jechać na konie – my pracujemy. Są święta, dni ustawowo wolne od pracy - my stoimy cały czas na placu. Normalni ludzie kończą pracę o 16 i jadą do stajni na godzinkę się zrelaksować. My stoimy cały dzień do nocy, bo takich relaksujących się przez godzinkę, na godzinkę jest kilku, przez kilka godzin. Leje, wieje, słońce praży, skóra zeszła sześć już razy? Co tam, my stoimy. Dlatego w tym miejscu wystosuję też mój osobisty apel: jeśli wasz ukochany instruktor czasami nie jest w formie, to albo: bo marznie od 6h na dworze, pizga, jest – 5 i może mieć gorszy dzień. Gwarantuję za to, że jeśli po jeździe przyniesiecie instruktorowi kubek gorącej herbaty bądź kawałek czekolady, może to nam uratować życie. A wdzięczność też będzie olbrzymia. Proszę oczywiście zmęczenia czy przepracowania nie mylić ze zwykłym chamstwem lub brakiem kompetencji. Tego się nie toleruje.

            Punkt kulminacyjny – satysfakcja finansowa. Temat rzeka. Prawda jest taka, że INSTRUKTORZY, nie TRENERZY SPORTU, kokosów nie zarabiają. Wiadomo, są wyjątki, ale generalnie nie jest to super opłacalny zawód w stosunku do ilości wypracowanych godzin. Nasz etat mało kiedy wynosi 160 h, a zazwyczaj po 200h w miesiącu zwyczajnie przestaje się liczyć przepracowane godziny. Taka prawda. Nie ma innej możliwości, jeśli ma się tylko jeden dzień wolny w tygodniu. Często przepada on na np. święto albo ogólnie dzień wolny, który w rekreacji jest dniem pracującym.  Żeby było śmieszniej, rzadko w której stajni pracodawca wypłaca coś „ekstra”, a to ekstra powinno się należeć jak psu zupa. Majówka? Jako instruktor zapomnij o czymś takim jak majówkowy grill w rodzinnym gronie. Chyba, że w stajni z klientami.  Nie mówię, że klienci to gorsze towarzystwo, bo sama wśród nich znalazłam wielu serdecznych przyjaciół, ale nam też brakuje czasami życia prywatnego, czy spotkań ze starymi znajomymi. Osobiście, dopóki pracowałam na etacie jako instruktor dosłownie wybiłam do zera swoje życie towarzyskie. Smutne, ale prawdziwe. Znajomi? Po pewnym czasie zostali tylko ci ze stajni.
Dlatego też wielu instruktorów ze względu na marne zarobki olewczo podchodzi do swojej pracy, choć tak być nie powinno. Tam gdzie jest normalny etat jest jakaś stała pensja. Pracowałam jednak też w małych stajniach gdzie miałam płacone „od człowieka” lub od jazdy. Zazwyczaj była to 1/3 ceny jazdy (tłumaczy się to w ten sposób: 1/3 dla właściciela, 1/3 na utrzymanie konia i 1/3 dla instruktora). Tam gdzie podział był 50/50 to był niemalże luksus. Kiedy przychodziła zima, podłoże zamarzło i nie było śniegu potrafiły być jazdy 3 w ciągu miesiąca. Myślicie, że z czegoś takiego da się  wyżyć? No niestety nie. Dorabiałam jesienią, zimą jako kelnerka. Dlatego jeśli traficie na naprawdę dobrego instruktora i powie wam swoją cenę za jazdę z dojazdem, nie negocjujcie na wstępie każdej złotówki. Chcecie płacić mniej, znajdźcie takiego, ale nie wybrzydzajcie potem jeśli chodzi o poziom jazdy. Samodoskonalenie, czas i zdobywanie wiedzy kosztują. Po prostu.
Jeśli idziecie do sklepu i chcecie buty ze skóry to nie będziecie się spodziewać, że kupicie je za 50 zł prawda? Tylko co najmniej 300. Za jakość się płaci. Obowiązuje to wszystkie dziedziny handlu i usług. Instruktorów też. Oczywiście, to że ktoś wam powie 150zł za jazdę wcale nie znaczy, że jest fenomenalny. Ale to chyba można zweryfikować na różne sposoby, prawda?
Nie lubię bardzo jeszcze jednej rzeczy. Jesteś moim znajomym to może poprowadzisz mi jazdę taniej po znajomości? Po znajomości mogę coś podpowiedzieć, dać jakąś wskazówkę. Ale szanuj proszę mój zawód, pieniądze, które włożyłam w to, żebym umiała to co umiem i mogła uczyć innych.  Fizyczną pracę, którą musiałam wykonać, żeby być lepszą niż byłam rok temu. Szanujcie to proszę – moją wiedzę i mój wysiłek.
               Do instruktorów – szanujcie siebie i swój czas, ale też patrzcie realnie na swoje podejście, czy jest ono w stu procentach w porządku i czy chcielibyście być traktowani tak, jak traktujecie swoich podopiecznych.  


czwartek, 25 maja 2017

Dobra lonża cz.2 czyli równowaga i kolana do siodła

Druga część dobrej lonży w moim wykonaniu, czyli  rytm, równowaga i kolana do siodła J

from pinterest.com

Aby w pełni wprowadzić ucznia w świat jazdy konnej zazwyczaj zaczynam od zapoznania go z ruchem i rytmiką chodu konia. Jak dla mnie – absolutna podstawa.  Zakładając, że jesteśmy już po pierwszym etapie lonży, mamy do czynienia z osobą sprawną psychicznie i fizycznie, oswojoną z pierwszymi napotkanymi lękami możemy przejść do działania.
Jak wytłumaczyć komuś, że ma coś poczuć? To trochę jak stworzyć instrukcję wiązania sznurówek. Jeśli nie próbowaliście to polecam (pozdrawiam moją nauczycielkę od języka polskiego tym momencie J ), świetna zabawa. I tak samo jest z mówieniem komuś co ma czuć, każdy odbiera bodźce inaczej. Jako instruktor nie daję na tacy gotowych odpowiedzi, ale stwarzam warunki do tego, żeby samemu poczynić pewne spostrzeżenia.
Moim złotym ćwiczeniem na lepsze poznanie pierwsze tak zwanej hucznie biomechaniki ruchu konia jest prośba o zamknięcie oczu, rozluźnienie i opisanie jakie ruchy się czuje. W tym momencie zazwyczaj następuje długie yyyyy….. J Trzeba naprowadzić ucznia: co się dzieje z twoimi biodrami, co się dzieje z twoimi plecami, czy twoje nogi się poruszają. O dziwo, wcale nie ma błędnych odpowiedzi, raczej jest strach przed opisaniem swoich odczuć. Zazwyczaj ludzie wstydzą się mówić, co się z nimi dzieje, choć zupełnie bezpodstawnie, dlatego czasami trzeba im pomóc i trochę pociągnąć za język.
W czasie zajęć z dorosłymi zauważyłam, że lubią jak im się bardzo dokładnie wszystko tłumaczy „mądrymi słowami”, a potem przekłada na takie bardzo proste. W końcu z dzieckiem nie porozmawiam o trójwymiarowości ruchu konia względem chodu ludzkiego J, ale skoro przy tym jesteśmy wstawiam tu małą ściągę dla was – wiedza zaczerpnięta ze studiów fizjoterapii oraz kursu dla hipoterapeutów.

Koń daje nam wrażenie chodu ludzkiego:
ž  Ruch miednicy konia podczas stępa bardzo
przypomina ruch miednicy człowieka podczas spokojnego chodu
ž  Częstotliwość kroków konia jest zbliżona
do częstotliwości ruchów człowieka (koń 100-120 kroków, człowiek 110-120)
ž  Ruch miednicy odbywa się w trzech płaszczyznach, a zakresy ruchów są bardzo zbliżone (jakie są te płaszczyzny – wujek Google podpowie, jeśli nie zapraszam na priv J
ž  Barki i luźno zwisające kończyny dolne zachowują się jak u idącego człowieka


Większość ludzi reaguje robiąc wielkie oczy i przyznając rację. Co jeszcze? Poproście ich o opisanie tego co słyszą. Chodzi tu o zrozumienie czterotaktowości stępa. Na koniec należy dodać dwa do dwóch i otrzymujemy pięknie układającą się całość. Wnioski? Nie, nie, aż taka dobra nie będę, wyciągnijcie je sami, ewentualnie podzielcie się w wiadomości J Ciekawe jest to, że gdy pozna się lepiej zachowanie swojego ciała w stosunku do ciała zwierzęcia otrzymuje się lepszy efekt rozluźnienia i podążania za ruchem konia. Zupełnie nieświadomie robi to większość moich uczniów po wykonaniu tego zadania. Na wyższych etapach wtajemniczenia polecam ponowić ćwiczenie na oklep, jeszcze więcej bodźców.

Prawie wszystkie te same zasady obowiązują w czasie nauki kłusa. Jeśli wystarczająco obrazowo opiszecie co się będzie działo w kłusie 85% waszych kursantów zacznie od razu w miarę rytmicznie anglezować.
Znowu zaczynamy od rytmiki chodu. Wyobraźcie sobie konia lecącego w dorożce po asfalcie. Co słyszycie? No właśnie. Dwa uderzenia ponieważ koń stawia jednocześnie pod dwie nogi, przednia i tylnia w jednym czasie, po przekątnej. Pierwsze uderzenie to wstawanie, drugie uderzenie to siadanie. Zanim poprosicie o anglezowanie, dajcie szansę uczniowi poczuć rytmikę chodu swoim ciałem w pełnym dosiadzie i zróbcie z nim dosłownie kilka kroków w kłusie, najlepiej bez strzemion, żeby uniknąć efektu odpychania się, zaznaczcie dodatkowo swoim głosem jedno i drugie uderzenie. Efekt gwarantowany, polecam J Przy drugim-pierwszym zakłusowaniu delikwent zaczyna swobodnie anglezować. Później to już tylko szlifowanie i dążenie do harmonii.

from pinterest.com

Dlaczego warto tłumaczyć, a nie puszczać na głęboką wodę? Postawcie siebie na miejscu konia, kiedy kilka „Grażyn” i „Januszów” dziennie przychodzi na jazdę doskonalić swoje klepanie dupska. Dosłownie klepanie. O ileż łatwiej i zdrowiej jest dla konia, jeśli od początku nie tłuczą jego biednego grzbietu tylko w miarę rytmicznie unoszą się i siadają z wiadomymi niedoskonałościami, które musimy im wybaczyć.
            Teraz możemy spokojnie przejść do mojego słynnego torturowania ludzi na lonży. Podstawowe zasady: ramiona do tyłu, biodra do przodu i kolana do siodła. Cała reszta – pięty w dole, łokcie do ciała etc wyszlifujemy po drodze, najczęściej dużo rzeczy przychodzi już naturalnie przy odpowiednim pokierowaniu.
Ramiona do tyłu – komenda jak amen w pacierzu. Niewiele jest osób, które odchylają się w czasie nauki. Zdecydowana większość przyjmuje pozycję obronną kuląc się i pochylając, w kierunku szyi konia. Jeśli powtórzę Ci to setny raz, to przygotuj się na to, że zrobię Ci psikusa w postaci gwałtownego hamowania do stępa lub stój J zanim polecą hejty od razu mówię – nikt w czasie tych wszystkich lat nie spadł na mojej jeździe w czasie takiej niespodzianki, ale za to skutecznie wszyscy pilnowali swojej postawy do końca „życia lonżowego”. Jeśli od początku nie przypilnujecie tego elementu, będzie się ciągnął za nowym jeźdźcem przez bardzo długi czas.
Biodra do przodu – mobilizuje to miednicę, mięśnie brzucha, zmusza do delikatniejszego dosiadu oraz oszczędza tył grzbietu na pograniczu z końskimi nerkami. To chyba wystarczająco dobre powody, prawda?
Kolana do siodła – jak widzę latające kolana dostaję spazmów. Dosłownie. Nie chodzi tu o zdarcie nóg do krwi, ale wyrobienie nawyku przyłożenia ud i kolan do siodła. Płynie z tego wiele korzyści, jednak dwie najbardziej istotne dla mnie to stabilizacja (zawsze tłumaczę, że każdy koń może się spłoszyć i odskoczyć, nogi są jedynym o nas trzyma w siodle) oraz odciążenie dla konia. Jeśli kolana luźno latają to nasze Grażyny będą tłukły dupska, pogłębiając brak punktu pierwszego, czyli pochylając się, żeby zrekompensować sobie brak stabilności.
Pięta w linii z biodrem – tak, właśnie ta książkowa linia z obrazków. Niweluje problemy związane z pochylaniem, anglezowaniem i brakiem prawidłowego podparcia. Zawsze tłumaczę to tak:
Jeśli dostaniecie niski taboret bez oparcia, usiądziecie na nim i wyciągniecie nogi przed siebie, to łatwo czy trudno będzie wstać? Jeśli ktoś nie poda wam ręki (analogia do podciągania za wodze lub trzymania się siodła) to raczej marne szanse. Gdy nogi będą ugięte jak do przysiadu, kostki na wysokości bioder, uniesiecie się bez problemu. Dokładnie tak samo działa to w czasie jazdy konnej.

from pinterest.com

            Czas na moją ulubioną część – ćwiczenia. Jak już napisałam – MOJA ulubiona, nie zawsze moich uczniów, bo zazwyczaj są po niej spoceni jak myszy. Ćwiczenia, do upadłego, do bólu, do perfekcji. Boli? Dobrze! To znaczy, że rośnie! To znaczy, że w końcu twoje mięśnie budzą się z zimowego snu!
Nie będę się tu zagłębiać w fizjoterapeutyczny punkt rozgrzewki, ale z grubsza napiszę ogólne zasady ćwiczeń:
-od góry do dołu, nie na odwrót (czyli zaczynamy od ramion, a nie schylania się do strzemienia)
-zawsze symetrycznie (starajcie się pilnować, aby ćwiczenia zawsze były wykonywane nie tylko na dwie strony konia, ale również w dwóch kierunkach jazdy. Jeśli o tym nie pamiętacie to wyniki mogą was zaskoczyć)
-ćwiczenie powtarzamy do perfekcji! Jeśli trzeba zróbcie małą przerwę, zmieńcie na chwilę ćwiczenie, aby mięśnie odpoczęły. Jak pisałam w poprzednich postach – nie istnieje dla mnie stwierdzenie: nie umiem, nie dam rady, nie potrafię. Jeśli masz zamiar tak mówić masz dwa wyjścia: brama albo furtka. W końcu uczymy się czy płaczemy? Jedynym zwolnieniem od pracy jest ograniczenie fizyczne jak np. dolegliwości chorobowe.
-tęższa budowa ciała nie zwalnia z ćwiczeń – z doświadczenia mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że większość instruktorów boi się poprosić osoby bardziej puszyste np. o podniesienie nóg i złączenie ich nad szyją konia. I to jest duży błąd, zdziwilibyście się jaką oni mają równowagę, niejednokrotnie dużo lepszą niż szczupaki bez mięśni. Dla jasności – nie mówię o ludziach skrajnie otyłych, w końcu na uwadze trzeba mieć też, a nawet przede wszystkim dobro konia.
Mój podstawowy zestaw ćwiczeń? Nawet podam w kolejności J
-krążenie ramion w przód i w tył (najlepiej naprzemiennie, nie jednocześnie)
-skręty tułowia
-dotykanie ogona konia (ogona, nie zadu ciumoku! Wersja z trzymaniem się siodła oraz bez)
-dotykanie uszu konia (mocno pięty w dół i nogi do przodu, chyba, że chcesz całować świętą ziemię, po której stąpa anielsko instruktor)
-dotykanie do kolan i do strzemion (ta sama zasada co wcześniej – pięta do dołu i nogi do przodu, kolana do siodła. Prawa ręka do lewego strzemienia i na odwrót)
-łączenie zgiętych kolan nad przednim łękiem (ręce trzymają się tylnego)
-łączenie PROSTYCH nóg nad czyją konia
-łączenie PROSTYCH nóg nad zadem konia (ręce na przednim łęku, biodra idą do góry, tak by nie przetaczać się kością łonową po siodle)

To jest taki mój mega podstawowy pakiet startowy. Ma na celu wyćwiczyć równowagę, pewność dosiadu i swojego ciała, przełamanie lęków. Ciało uczy się i zapamiętuje konkretne schematy ruchowe, przygotowuje się do intensywniejszego wysiłku. Po pewnym czasie zamiast siły przychodzi technika i to co było trudne staje się zupełnie naturalne.
Oprócz tego w stępie ćwiczymy anglezowanie ze strzemionami oraz bez, półsiad, dosiad arabski. W międzyczasie dochodzą ćwiczenia na niezależną pracę rąk, czyli np. anglezowanie z utrzymaniem rąk w jednej pozycji (wstęp do trzymanie wodzy), nauka pracy łydki, ruszanie i zatrzymywanie konia dosiadem.

from pinterest.com

            Jestem cholernie wymagającym instruktorem i nie wszyscy wytrzymują tą „presję”. Dla jednych jestem katorżniczym aniołem, dla innych tylko katorżniczym J Na lonży trzymam każdego swojego ucznia dość długo, (z tego miejsca pozdrawiam ekipę z „Kojota”, która w dużej części ma już swoje własne konie J ), ale nagrodą za to jest praktycznie samodzielny uczeń, nie bojący się momentu odpięcia lonży, a po odpięciu jadący zupełnie swobodnie samemu. Nagroda taka jest nie tylko dla mnie, ale też dla konia.
            Jest jeszcze pełno różnych niuansów, na które warto zwracać uwagę, ćwiczyć i pielęgnować. Warto jednak, żeby każdy znalazł swoją drogę i swój styl nauczania. Miejcie swój niepowtarzalny styl, skuteczny i bezpieczny J

from pinterest.com




wtorek, 9 maja 2017

UNBROKEN - BĄDŹCIE NIEZŁOMNI!!!

Dziś będzie krótko....

Są takie dni kiedy przychodzi zwątpienie, zniechęcenie, zastanawiamy się czy to co robimy ma w ogóle jakikolwiek sens.. Dziś ja miałam taki dzień 😐 Dlatego mam do Was prośbę. Jeśli kiedykolwiek poczujecie, że tracicie wiarę i widok na swój cel do stania się lepszymi - obejrzyjcie ten film. To tylko 5 minut🕞 Zamknijcie się w pokoju, załóżcie słuchawki i w ciszy posłuchajcie. Gwarantuję nieziemskiego kopa do działania. I warto do niego raz na jakiś czas wrócić 💪
PS. ja za każdym razem ryczę jak bóbr. 
Jeśli Was to choć trochę zmotywuje, udostępnijcie dalej, dajcie znajomym szansę żeby też to zobaczyli, nie tylko koniarze! 
BĄDŹCIE NIEZŁOMNI! 💪💪💪🏅🏆💪💪
- Wasz Sfrustrowany Instruktor <3 




UNBROKEN - NIEZŁOMNY



poniedziałek, 27 lutego 2017

Dobra lonża czyli jaka? Cz. I


           Każdy kto ze mną jeździł na lonży może potwierdzić, że słynę z bycia lonżowym katem. Zarówno Ci co ze mną zaczynali, jak i ci, których otrzymałam „w spadku”. Zawsze po takiej jeździe były tylko dwie opinie: albo chce jeździć z tą panią już zawsze, albo: błagam tylko nie ona. Otóż jak już zdążyłam napisać jestem lonżowym katem, więc jest zawsze dużo potu, krwi i rwania włosów z głowy. Dlaczego? No to poczytajcie sobie.


            Dla mnie etap lonży jest najważniejszym etapem w życiu jeźdźca początkującego. Składa się on nie tylko z jazdy, ale z poznawania jeździeckiego świata, pogaduszek z instruktorem w czasie jazdy i zawierania pierwszej więzi z koniem. Zaraz potem jest cała reszta czyli: ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia. Potem możecie ewentualnie wyczołgać się z placu na czterech albo spróbować wyjść o własnych siłach. Jest to czas poznawania nowych mięśni w ciele, przekonywania się, że dupa nie służy tylko do siedzenia, a nawet, że można jednocześnie jechać i rozmawiać (tak, niektórzy mają problemy z wielozadaniowością).

            Zacznijmy więc od początku. Kiedy już się poznamy (ja, ty plus koń) zaczynamy od rzeczy najtrudniejszej, czyli wsiadania. W zależności od miejsca gdzie prowadziłam jazdy, czyli stajni, musiałam przystosować się do warunków tam panujących. Mam na myśli kult wsiadania ze stołka lub kult wsiadania z ziemi. Osobiście jestem zwolennikiem nauki wsiadania z ziemi. W końcu jeśli dotrwa się do etapu wyjazdu w teren, a tam zachce się siusiu albo zaliczy zwyczajną lub niezwyczajną glebę to w lesie lub na środku pola nikt nie poda paniusi/królewiczowi stołeczka do wsiadania, no niestety. Jak już sztuka wsiadania z ziemi zostanie opanowana do perfekcji wtedy przechodzimy na wyższy level czyli na stołeczek, uważam, że mimo wszystko należy oszczędzać końskie stawy jeśli istnieje taka możliwość. Jeśli po pierwszym razie siedzisz na koniu, uważam to za sukces. Możecie wierzyć mi lub nie, ale to jakich cyrków naoglądałam się w swoim życiu wiem tylko ja. Klasyczne przelatywanie przez konia na drugą stronę, spadanie w dół, spadanie pod konia, utknięcie w połowie drogi, podarte gacie, lądowanie kroczem na łęku, siadanie za siodłem… Macie jeszcze jakieś pomysły? Na pewno je również przerobiłam, to tylko przykłady. Nieraz zostałam po drodze skopana, wysmarowana błotem z buta, musiałam łapać kogoś za tyłek w celu zapobiegnięcia upadkowi, w sytuacjach ekstremalnych zdarzało się, że klient usiadł mi na głowie. Wiedzieliście, że tak można? Ja też nie. Kreatywność moich uczniów zaskakuje mnie za każdym razem. Wróćmy jednak do opcji, w której udaje się wsiąść za pierwszym razem. Co dalej?

                                  


            Opcja pierwsza: pisk, wrzask, zatrzymanie akcji serca. Wiele osób przypomina sobie nagle o swoim pierwotnym lęku wysokości, dołóżmy do tego niestabilne podłoże w postaci konia – efekt szokowy murowany. W przypadku dzieci zdarzyło mi się trafić na szczękościsk, bezdech, kurczowe trzymanie się siodła i płacz. Dorośli – nie martwcie się, robicie dokładnie to samo. Jedna pani tak złapała się siodła, że strzeliły jej tipsy, to nie jest żart. Gdy pierwszy szok minie staram się oswoić taką osobę z koniem i położeniem, w którym się znajduje. Proszę o głaskanie konia raz jedną ręką, raz drugą. Dotykanie go zarówno z przodu siodła jak i z tyłu oraz sięganie wzdłuż szyi. Kiedy klient się oswoi dopiero przechodzę do regulacji strzemion. Polecam przy tak nerwowych osobach zapewnić im kontakt z ciałem instruktora jakkolwiek to brzmi. W czasie regulacji strzemion czy dopinania popręgu siodło porusza się co powoduje narastanie lęku. Żeby zapewnić większe poczucie komfortu psychicznego wystarczy oprzeć na przykład swoje przedramię o kolano ucznia, lub przycisnąć jego nogę swoim ciałem do siodła. Nie mówię oczywiście o uścisku Hulka, wystarczy kontakt i delikatna presja. Dlaczego? Taka osoba ma wtedy wrażenie „przyblokowania” i poczucie asekuracji z naszej strony. Polecam w tym czasie klientowi złapać się grzywy bądź siodła, ale tylko gdy ma wysoki łęk. W naszej ludzkiej głowie zakodowane są pewne stereotypy, trzymanie się grzywy jest kojarzone z pewnością siebie i panowaniem nad koniem. Czemu tak jest? Nie mam pojęcia, może oglądanie westernów, na których Indianie pomykają na oklep chwytając tylko za grzywę dobrze się kojarzą.
Wracając do trzymania się siodła, raczej nie polecam, chyba, że tak jak napisałam ma wysoki łęk. Otóż, po pierwsze jak już wspomniałam wcześniej, w czasie czynności związanych z regulacją sprzętu siodło się porusza, a to niestety zwiększa poczucie niestabilności. Jak więc taka osoba ma czuć się bezpiecznie skoro to czego się trzyma porusza się razem z nią? Drugą kwestią jest zwykłe bhp. Jeśli dziecko wsadzi palce pod łęk, a koń w tym czasie podniesie głowę może dojść do złamania bądź zmiażdżenia kości paliczkowej. Może, ale nie musi, ja wole jednak być przezorna w tej kwestii. Wtedy macie na karku sapiących rodziców, którzy od razu pytają o odszkodowanie. Jak będziecie mieli wyjątkowego pecha może okazać się, że owe dziecko nie dość, że złamało palucha to na co dzień chodzi do szkoły muzycznej i gra na skrzypcach bądź pianinie.
Opcja druga: klient wsiada na konia i stwierdza, że w sumie nie jest tak źle. Uwierzcie, jest to powód do radości. Możecie zaczynać jazdę.
Wracamy znowu do tych płochliwych, bo to oni zazwyczaj stanowią większy problem, nie ma co się oszukiwać. Choć ci zbyt pewni siebie też potrafią dać instruktorowi po zaworach, może mieliście okazję się przekonać.
Dla młodych stażem instruktorów osoby niepewne siebie stanowią nie lada wyzwanie. W takich przypadkach zaczynam lekcję od oprowadzania na koniu. Chodzi tu po raz kolejny o zapewnienie komfortu psychicznego jeźdźcowi poprzez bliskość osoby instruktora czy przytrzymania za kolano, bądź łydkę. Za rączkę raczej nie potrzymacie delikwenta, chyba, że chcecie zostać wciągnięci na konia w chwili zwiększonego stresu J Zdziwilibyście się ile siły ma człowiek, któremu skacze adrenalina. Najlepszą metodą jest wtedy rozluźnienie atmosfery, opowiedzenie o ośrodku, wybitnych osiągnięciach konia, na którym dana osoba jedzie, zapewnienie o jego spokoju i przygotowaniu do pracy w roli konia profesora. Nawet nie będziecie wiedzieli kiedy wasz uczeń się rozluźni i nawet nieświadomie zacznie puszczać jedną rękę od siodła. W czasie rozmowy warto jednak od czasu do czasu wtrącić uwagę „to jest naprawdę spokojny koń, ALE WYPROSTUJ PLECY, przyzwyczajony do początkujących jeźdźców” po czym kontynuować rozmowę.  Kategorycznie odradzam wypuszczanie konia od razu na długość lonży. Po pierwsze klient nie ma poczucia bezpieczeństwa spowodowany zbyt dużą odległością od osoby prowadzącej, która w jego mniemaniu może go złapać na ręce gdy będzie spadał, po drugie ruch konia po łuku (czyli po kole) jest mniej stabilny i trudniejszy do przyswojenia.

Co zrobić w przypadku napadu paniki? Nie jestem psychologiem, psychoterapeutą ani innym psych…. Zazwyczaj daje sobie kilka sekund na ocenę sytuacji. Jeśli jest to trzy sekundowy napad zazwyczaj pytam co się stało, a następnie kontynuuję lekcję. Schody zaczynają się wtedy, gdy nasz uczeń wpada w histerię. Uważam, że w takie sytuacji najlepiej jest skupić uwagę na sobie, nie na koniu czyli tym co przeraża. Co robię? Zazwyczaj jest to moment mojego wrzaśnięcia, podkreślam wrzaśnięcia nie wrzeszczenia. Chodzi o natychmiastowe przykucie uwagi do mojej osoby, mojego polecenia oraz wyrwania osoby z jej histerycznej skorupy. Musi to być krótkie, ale wyraźne polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jakie? HEJ! SKUP SIĘ!/PATRZ NA MNIE/NIE KRZYCZ/POMOGĘ CI. Chodzi o krótki, ale skuteczny komunikat. Drący się uczeń i drący się instruktor spowoduje, że koń też może zacząć drzeć, z tym że z jednego końca ujeżdżalni na drugi. Przede wszystkim spokój i opanowanie oraz szybkie myślenie, to moja rada.

                       
from pinterest.com


Ważnym elementem jest także informowanie o tym co chcecie zrobić, co się będzie działo, jakie będą towarzyszyć odczucia oraz na co trzeba się przygotować. Zawsze pytam osobę początkującą czy czuje się już pewniej, czy możemy zacząć właściwą lekcję, mówię o tym, że zaraz odsunę się od konia ale cały czas będę dość blisko, żeby reagować. Informuję zawsze jak wygląda przejście ze stępa do kłusa. Nigdy, ale to nigdy nie rzucajcie hasła: to teraz się trzymaj, bo jedziemy szybciej. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli dobrze opiszecie ruch konia w kłusie to 75% osób zacznie od razu anglezować, niektórzy gorzej, inni jakby jeździli co najmniej kilka razy. Rzadko zdarzało mi się, żeby ktoś bezwiednie klepał dupskiem w siodło. Były to zazwyczaj te „trudne” przypadki.
Według mnie pierwsze lonże, a zwłaszcza pierwsza lekcja powinna być momentem przełamania, zarażenia jeździectwem i dać uczucie olbrzymiej radości. Staram się wykonywać na niej wszystkie możliwe ćwiczenia z gimnastyki, ponieważ w ten sposób można zbudować nie tylko odpowiednią równowagę, ale również pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa i świadomości, że wcale nie jest to takie niewykonalne. Kiedy to osiągnę wtedy przychodzi moment na prawdziwą naukę, czyli wspomniane na początku „krew, pot i łzy”. O tym jakie ćwiczenia warto wykonywać na lonży będzie następny artykuł.
Wracamy jednak znowu na koń. Jazda się skończyła, jeździec jest szczęśliwy. Albo dlatego, że bardzo mu się podobało, albo dlatego, że wreszcie może zsiąść z tego potwora.  To, który będzie to powód zależy w dużej mierze od nas – instruktorów. Drugi trudny moment to zsiadanie. Ci, co dłużej pracują w tym zawodzie na pewno nie raz słyszeli pytania w stylu: jak ja mam teraz zsiąść? Ja nie zsiądę! / może mi pani podstawić schodki? / złapie mnie pani?/ a jak spadnę?/ może mi mąż pomóc? Etc. INFORMACJA znowu jest podstawą. Niektórzy uczniowie zsiadają z konia jak tylko odwrócimy na sekundę głowę, najczęściej robią to w sposób niebezpieczny, dlatego polecam natychmiast wydawać polecenia. Podstawą jest komenda wyjęcia nóg ze strzemion, proponuję zrobić to zanim padnie hasło zsiadanie, w innym przypadku możecie się zadziwić po raz kolejny kreatywnością podopiecznych. Wyraźne polecenia i egzekwowanie ich to podstawa.  O technice zsiadania nie będę pisać, ponieważ wychodzę z założenia, że każdy kto posiada uprawnienia instruktorskie posiada również odpowiednią wiedzę na ten temat. Napiszę jednak po raz kolejny, że punktem kluczowym jest odpowiednia asekuracja i wydawanie instrukcji w odpowiedniej kolejności.
Osoba kończąca jazdę musi czuć naszą „aurę obrońcy i wybawiciela” do momentu, gdy postawi nogi na ziemi.
            Pierwsza jazda zakończona. Do zobaczenia na następnej, pogadamy o ćwiczeniach. W razie pytań.... :)

                                         

niedziela, 8 stycznia 2017

Jak przetrwać zimę i nie zdechnąć z zimna.

Jak przetrwać zimę i nie zdechnąć z zimna.

Wszyscy piszą w zimie o wypływie niskich temperatur na zdrowie konia, dylematy jeździć czy nie. Mało kto jednak martwi się o nas – instruktorów. Każdy cieszy się, że godzinkę pobryka na koniu, ale my za to tych „godzinek” stoimy kilka. Warto zatem odpowiednio zabezpieczyć swoje ciało przed przemarznięciem, bo sama wiem, że jak już nas rozłoży, nawet tych największych twardzieli, to na amen.
Podpowiem wam z mojego punktu widzenia na co warto zwrócić uwagę lub w co zainwestować.



            Pierwsza i najważniejsza sprawa przy temperaturach grubo poniżej zera to przede wszystkim odpowiednia organizacja czasu pracy. Warto się zastanowić jak te jazdy skondensować, ile jest tych prawdziwych stałych bywalców, a ilu tych z doskoku. W ramach możliwości starałam się zawsze jazdy prowadzić wtedy kiedy świeci słońce, może to nieduże pocieszenie, ale jednak zawsze światło dzienne daje inny komfort pracy. Po co rozbijać jazdy na 5 godzin, skoro można zrobić te same jazdy w 3? Może niektórym klientom nie zawsze będzie to odpowiadać bo wolą jeździć indywidualnie, ale z drugiej strony też powinni pamiętać, że jesteśmy tylko ludźmi, a nie robotami. Dodatkowo, konie które stanowczo mniej pracują w zimę też niejednokrotnie ponosi fantazja, a w grupie czują się raźniej i jest to po prostu bezpieczniejsze. Dlatego z tego miejsca też apeluję do wszystkich jeźdźców, swoich i cudzych: jeśli stanowicie jakąś paczkę stajenną ,postarajcie się dogadać między sobą i zorganizować tak, żeby oszczędzić nam troszkę tego stania w mrozie. Dla Was to też będzie frajda jeśli będziecie mogli pojeździć wszyscy razem.

            Zima to też piękny czas na wyjazdy w malownicze tereny. Nie zawsze z galopami, nie zawsze nawet kłusem, ale taki „niedzielny” spacerek nikomu na pewno nie zaszkodzi. Warto zrobić jeden albo dwa dni w tygodniu typowo terenowe, nie dość, że widoki są niepowtarzalne, to konie też odpoczywają psychicznie od całorocznego latania po placu w kółko jak te popieprzone sroki. Osobiście uwielbiam tereny i zawsze je polecam, bo to komfort dla obu stron uczestniczących, czyli i jeźdźca i konia, a dodatkowo mądrze i ciekawie poprowadzony teren da dużo więcej radochy z jazdy niż klepanie się po hali, gdzie na przykład co chwila zjeżdża śnieg z dachu, a co za tym idzie koń też często zjeżdża spod nas J tak, zdecydowanie to uwielbiam. Dodatkowo, sama zawsze mniej marzłam siedząc na koniu niż stojąc na ziemi. Pamiętać należy jednak o odpowiednim przygotowaniu konia w teren w postaci np. wkręcenia haceli itp. oraz obiektywnej ocenie warunków pogodowych i podłoża.



            Jakie są dla mnie niezbędne gadżety na zimę? Przede wszystkim porządny kubek termiczny. Przerobiłam ich już kilka i wiem, że to jedna z rzeczy „must have”, na której nie warto oszczędzać. Niestety, taki który trzyma ciepło dłużej niż pół godziny przy -10 kosztuje koło 150-200 złotych, pociesza jednak fakt, że jest to wydatek jednorazowy. Instruktorzy, którzy to czytają na pewno wiedzą jak bezcenny jest łyk gorącej kawy lub herbaty w taką piź…. Takie zimno. Oczywiści, jeśli ktoś z moich kochanych klientów polituje się nade mną i przyniesie mi kubeczek ciepłego napoju też na pewno będę wdzięczna i na pewno może liczyć na specjalne względy na jeździe J pamiętajcie, mały gest, a cieszy. Ja miałam swego czasu super ekipę uczniów, którzy zawsze o mnie pamiętali (czy bardziej ze względu na siebie? Teraz to już nie wiem…. J) i takie rzeczy mi donosili, ewentualnie wyposażali w jakieś fajne gadżety do przetrwania warunków ekstremalnych (-40, +40) w ramach urodzin albo świąt. Tym, którzy to czytają, na pewno wiedzą, że o nich piszę i dziękuję Wam za to z całego serca. Drugim takim fajnym drobiazgiem są rozgrzewacze (takie np. w kształcie badziewnych serduszek), które po przełamaniu się zbrylają i grzeją. One również mają różne przedziały cenowe, w zależności od czasu wytwarzania ciepła. Istnieją też benzynowe itp… Trzeba poszukać i znaleźć takie, na które nas aktualnie stać i spełniają nasze potrzeby. Ile takich rozgrzewaczy? Ja zazwyczaj miałam 3-4. Po jednym do każdej ręki. Jeden pod kurtkę w okolicę klatki piersiowej, żeby nie nabawić się zapalenia płuc, oraz jeden w okolice nerek, albo po prostu do tylniej kieszeni spodni. Serio, może to śmieszne, ale sprawdźcie sami – inny standard życia.



            Co do ubrania? Jedziemy po kolei. Przede wszystkim porządna bielizna termiczna. Bez ubrań wygląda się trochę jak Spiderman, ale ja jednak jestem z tego typu ludzi co wolą wyglądać jak ludek debil niż gwiazda Hollywood i zamarzać. Także jeśli widzicie najśmieszniej ubranego człowiek w stajni to się nie śmiejcie, prawdopodobnie jest to instruktor J Skarpetki! U mnie zazwyczaj dwie pary na zimę. Niestety, jestem z rodzaju tych, którzy nie ważne co założą to zawsze w ręce i stopy zimno. Zawsze mówiłam, że ubrania powinna dla mnie projektować NASA. Wtedy byłaby niewielka szansa żeby ten stan uległ zmianie. Także tak jak napisałam skarpetki. Kiedyś kupiłam na promocji skarpetki narciarskie, w sklepie z czerwonym robaczkiem w kropki na logo, na promocji, bodajże za 10 zł, zatem warto tam czasem zajrzeć. Lepszych w życiu nie miałam. Dodatkowo są wzmacniane na palcach i piętach, a to też dużo daje, wierzcie mi. Idąc dalej w „dolnym” kierunku dwa słowa o butach i o tym co pod nimi. Termobuty, trapery itp to podstawa czy się tego chce czy nie. Chce wam jednak sprzedać jeszcze jeden patent, może mało jeździecki i stylowy, ale niezwykle skuteczny dla tych z mojego podgatunku czyli zmarzlakus ponadpospolitus. Ktoś mądry wynalazł buty, najbrzydsze na świecie (oczywiście według mnie, może komuś się podobają, znam takich) czyli tak zwane emu. Paskudne jak noc listopadowa, ale ciepłe jak domowe kapcie, słowo honoru. Wygrywają one tym, że nie mają skórzanej lub gumowej podeszwy tylko piankową, a to daje niesamowitą izolację od podłoża. Ponadto, prawidłowo zabezpieczone preparatami do obuwia nie będą przemakały, niestety większość zrobiona jest z zamszu.. Wierzcie jednak na słowo, że różnica jest jak dzień do nocy. Pamiętam jeszcze czasy takich patentów jak wkładanie gazety do butów lub zawijanie plastikowych foliówek na stopach. Ponadto, warto też pomyśleć o tym co pod butami czyli podłoże, na którym stoicie. Kiedyś znajomy ze stajni „sprzedał” mi metodę, może troszkę zabawną, ale też się sprawdza. Styropian. Zwykły kwadrat ze styropianu. Trochę głupie prawda? Chodzi jednak o to, że bardzo dobrze izoluje on temperaturę od ziemi, a jeśli zapuszczacie korzenie na placu czy hali przez kilka godzin, to na pewno sami wiecie, jak bardzo mogą zmarznąć stopy. Polecam spróbować.

            Teraz trochę wrócimy do góry. Mamy bieliznę, mamy skarpetki i buty. Dobre spodnie też zapewnią odpowiednią ilość ciepła. Zazwyczaj spodnie narciarskie świetnie spisują się w trakcie prowadzenia jazd, ale co jeśli trzeba wsiąść na konia? Na rynku dostępne są ochraniacze na nogi, wyglądają trochę jak czapsy kowbojskie jeśli chodzi o budowę, ale podszyte są polarem, nie przepuszczają też wiatru ani wody, zatem deszcz czy śnieżyca nie będą wam straszne. Jaki jest minus? Są zazwyczaj cholernie drogie. Więc jeśli nie są na waszą kieszeń (na moją też nie zawsze J ) to po prostu wciągajcie rajty albo kalesony na dupsko bez marudzenia i nie marznijcie. Ja, niestety, od dziecka cierpię na taką przypadłość, która powoduje, straszny ból kolan po tym jak mi przemarzną, a potem wejdę do ciepłego pomieszczenia. Nie życzę tego nikomu z was, także szanujcie swoje kolana, bo jak one wam wysiądą to na starość będziecie mogli na konia co najwyżej popatrzeć z zza barierki i mu pomachać. Jeśli jesteśmy już przy jeździe i zakupach, to polecam także zainwestować w plastikowe strzemiona oraz derkę, taką, którą nie dość, że przykryjecie nerki swojego konia, to jeszcze swoje nogi.
            Jeśli chodzi o kurtkę to zawsze powtarzam: kaptur! I to najlepiej duży, taki żeby można było spokojnie naciągnąć go na kask. Mały i ciasny kaptur albo w ogóle nie wejdzie wam na głowę, a jeśli już wejdzie, to w kasku i kapturze będziecie wyglądać w najlepszym wypadku jak jajko z niespodzianką, a w najgorszym jak zbuntowany plemnik w czapeczce. FUJ. Dodatkowo, duży kaptur i odpowiedni szalik/komin zabezpieczy wasze karki przed przewianiem. Chyba każdy z nas wie jakie to uczucie kiedy nie można ruszać szyją bo boli jak sto diabłów. Z własnego doświadczenia nie polecam na mróz kominiarek. Niestety, jeśli temperatura spada grubo poniżej zera samo oddychanie powoduje, że na wysokości ust i nosa będzie tworzył się lód. Lepszy jest moim zdaniem porządny szalik i wazelina do ust, zwłaszcza dla tych rozgadanych instruktorów, chyba że lubicie popękane i krwawiące usta. Przy kupowaniu kurtki warto też zwrócić uwagę, żeby sięgała wam za tyłek, ale chyba o tym nie muszę już pisać. Osobiście prowadząc jazdy wyglądam zazwyczaj jak rasowa pani Buka, ponieważ mimo pierdyliarda warstw ubrań owijam się stylowo w aktualnie wolną derkę zdjętą z konia na czas treningu lub w zwykły, szary, wojskowy koc, taki co się zakłada pod kulbaki. Czapka najlepiej z „uszami”. Jak powszechnie wiadomo 70-80% ciepła ucieka przez głowę. Jeśli dobrze przemyślicie temat to czapa z czerwonym pomponem na pewno uczyni was oryginalnymi i rozpoznawalnymi, grunt to mieć dystans do siebie. Ja zawsze lubiłam takie śmieszne rzeczy, bo dzięki nim byłam bardziej wyróżniałam się pośród innych „michelinków". Rękawiczki wedle uznania, ale jeśli będziecie mieli rozgrzewacze, to nawet te zwykłe będą całkiem niezłe. Dla jeźdźców są dostępne obecnie na rynku rękawiczki jednopalczaste z odcięciem małego palca specjalnie do wodzy, całkiem fajna sprawa, polecam.




            Jakie są plusy bycia instruktorem w zimę? O ile wcześniej nie trafi was szlag z powodów panujących warunków, na pewno będziecie bogatsi o niesamowite widoki z terenów z perspektywy końskiego grzbietu, kuligi mogą być organizowane do woli, a inni muszą za to wykładać ciężkie pieniądze („kobiety albo raczej konie, wino, śpiew” J ), a także jeśli odpowiednio zabezpieczycie się przed mrozem wyrobicie sobie super odporność. Ja od kilku lat dzięki temu nie byłam chora ani nie zażywałam antybiotyków. Jedynym moim „incydentem” chorobowy był w majówkę, ale niestety tak kończy się robienie wieczornych pokazów dżygitówki przy temperaturze +4 w spódniczce i cienkiej koszuli, czyli moja głupota. Trzymam kciuki, aby wszyscy przetrwali ten trudny czas. Jeśli macie jeszcze jakieś swoje sposoby, chętnie o nich poczytam i dopiszę.