niedziela, 20 listopada 2016

A w innej stajni to ja już galopowałem - Grzech trzeci

            Tytułem wstępu zacznę dość banalnie. Kiedy nowa osoba umawia się na jazdę oczywiste jest, że przeprowadza się tak zwany wywiad środowiskowy. Ile masz lat, czy miałeś już kiedyś styczność z końmi, jeśli tak to gdzie jeździłeś (tak, często pytam gdzie, ponieważ zdarzają się miejsca, po których wiem czego się spodziewać i jakie praktyki tam się stosuje wobec jeźdźców, w końcu świat koniarzy jest dość mały w swej wielkości). Norma. Są miejsca, z których przychodzą ludzie z naprawdę solidnymi podstawami, a bywają też takie, że już wiem, że będziemy musieli zacząć od lonży. Tak po prostu jest, nie ma co się oszukiwać.




Jeśli chodzi o zupełnych świeżaków sprawa wygląda zupełnie inaczej, mamy przed sobą czystą kartkę, o której to my, instruktorzy decydujemy. Więc jak? Ma być pobazgrane czy trochę się przyłożymy do kaligrafii?
            Chcę, żebyście też byli świadomi, że wchodząc do nowej stajni obowiązują was też zasady w niej panujące. To nie wy jesteście szefami. To nie wy decydujecie o planie zajęć. I to nie wy odpowiadacie głową za ludzi i zwierzęta. Myślę, że tyle wystarczy jeśli chodzi o wstęp.
            Co mnie najbardziej doprowadza do furii? Otóż, gdy ktoś przychodzi na jazdę, sprawdzającą bądź którąś w kolejności i nagle zaczyna robić mało subtelne porównania.
„W poprzedniej stajni to ja już galopowałem”, albo moje ulubione: „to nie będzie dzisiaj skoków?” Otóż nie, matole jeden z drugim.
            Ja  jako jeździec, opiekun, instruktor byłam świadkiem nie jednej dziwnej, głupiej bądź niebezpiecznej sytuacji. Ja i nikt inny, odpowiadam za ucznia głową od momentu wejścia na konia, aż do chwili gdy zsadzi tyłek z siodła.  Jestem osobą świadomą, moim priorytetem są dwie rzeczy: bezpieczeństwo jeźdźca oraz koni. Cała reszta jest w dalszej kolejności. Istnieje coś takiego jak odpowiedzialność cywilna, ale dla mnie ważniejsza jest jednak odpowiedzialność moralna. NIGDY  w życiu nie wybaczyłabym sobie, gdyby z mojej winy ktoś został trwale niepełnosprawny bądź nie daj panie zginął. Wiadomo, wypadki się zdarzają, nie jesteśmy w stanie im zapobiec, głupocie i nieodpowiedzialności już tak.
            Dlatego wybaczcie, że powiem to dość bezpośrednio, ale poza informacjami, którym potrzebowałam na wstępie – guzik mnie obchodzi co robiłeś/aś w innej stajni. Nie interesuje mnie czy jeździłeś w terenie, czy skakałeś metrowe mury, lotnie zmieniałeś nogę czy też robiłeś tylko za choinkę przy ujeżdżalni. Dla mnie liczy się tu i teraz. Moja jazda i moja lekcja należy do mnie. I to JA nie ty, czy opiewająca twe umiejętności ciocia, będę decydować w pierwszej kolejności o tym kiedy zagalopujesz, kiedy skoczysz, a tak w ogóle to czy zagalopujesz i czy skoczysz. Koniec i kropka. Królowa jest tylko jedna, a w czasie jazdy ze mną musisz się z tym pogodzić, że jestem nią przez najbliższe 60 minut. Ja, bez względu na poziom Twojego zadowolenia. Muszę ocenić umiejętności jeźdźca na podstawie tego co widzę, a nie tego co opowiadał.
            Dlaczego? Już wyjaśniam.
            Po pierwsze, jeśli stanie ci się jakakolwiek krzywda, odpowiadam za wszystko głową i nie tylko głową. O ile uniknę oglądania świata przez kratki istnieje duże ryzyko zawodowe, że Twoja mama, tata, babcia, dziewczyna, chłopak, dziecko, pies, rybki - znajdą mnie. Zrujnują mi życie, ewentualnie w ramach okazania łaski i miłosierdzia przeprowadzą starą, szybką i niezawodną dekapitację.
            Po drugie tysiące razy słyszałam historie typu:
- Ja już jeździłem jako dziecko psze pani, koni się nie boję, nawet na oklep jeździłem!
- Tak? No to super! A kiedy pan tak jeździł?
- A ze 30 lat temu, dziadek miał kobyłe na wsi!
Litości… Tyle w temacie. Są to sytuacje prawie codzienne. Tacy ludzie niestety bardzo często przekonani są o swoich doskonałych umiejętnościach jeździeckich, w końcu nie spadli jako dziecko i opanowali tego dzikiego zwierza. Szkoda, że nijak ma się to do rzeczywistości. Jednak zawsze daję mały plusik za brak strachu, minus za brak samokrytyki. Instruktorzy, którzy to czytają pewnie przyznają mi rację.
            Kolejny punkt, dlaczego jestem tak cięta na nowe osoby. Otóż jest taka mała prozaiczna sprawa jak znajomość zwierzęcia, na którym się jeździ. Wszyscy chcą skakać, galopować, nie wiedząc jak dany koń się zachowa. Jasne, instruktor jest od tego żeby o tym poinformować w razie potrzeby. Jasne, dobry jeździec pojedzie w zasadzie na każdym koniu.
Niestety, w prawdziwym życiu wygląda to zupełnie inaczej, mówimy w końcu o rekreacji, a nie o zawodnikach sportu! Co z tego, że powiem „uważaj, bo przy galopie ten koń czasem ścina narożniki”, skoro taka pierdoła, zgubi strzemiona i spadnie zanim jeszcze do niego dojedzie albo wypuści wodze. Przykro mi, że osoby niedoświadczone nie umieją docenić troski o ich bezpieczeństwo bądź przekonani są o swoim niezawodnym stylu. Proszę tylko o trochę POKORY, jeśli nie w stosunku do mnie, to do siły i masy zwierzęcia. Może ktoś ma inne zdanie, ale osobiście uważam, że nic nie zastąpi paru godzin przejeżdżonych na danym koniu i poznaniu jego zachowań i możliwości. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że nikomu nie pozwalam skakać czy galopować, ale podstawą jest chłodna ocena sytuacji, na którą składa się koń, jeździec, podłoże, warunki pogodowe etc.
            Jak sobie z tym poradzić? Każdy instruktor ma inną metodę. Jedni tłumaczą, inni mówią „NIE bo NIE”, jeszcze ktoś niewybrednie skomentuje takiego jeźdźca. O masie innych pewnie nie mam pojęcia. Moja metoda wydaje mi się skuteczna dlatego ją stosuję najczęściej. Kiedy widzę delikwenta, który telepie się po siodle, ale już ma ambicję na skoki bardzo szybko „prostuję” dając proste codzienne ćwiczenia, w czasie których wychodzą wszystkie braki. Zwykle zabranie strzemion na dwa okrążenia (albo i dużo więcej jak podpadnie J) jest skuteczniejsze niż godzinny wykład (pamiętajcie, to tylko przykład). Nie dość, że taka osoba zacznie zdawać sobie sprawę z faktu, że na pewne rzeczy jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie to najczęściej z fochającego się kursanta, zyskuję klienta, który nie tylko jest bardziej zaciekawiony, ale chce zacząć się uczyć i wchodzić po tej drabince wiedzy, żeby finalnie dojść do wymarzonego skoku. Ta droga wydaje mi się właściwsza niż pozwolenie na skok dla zasady, a jak ktoś spadnie to trudno, w końcu instruktor ostrzegał. Uważam, że to jest właśnie ta głupota, której można uniknąć, a wręcz trzeba się jej wystrzegać.
            Słowo na zakończenie? Bądźcie mądrzy. Zarówno instruktorzy jak i jeźdźcy. Nigdy nie wiecie, jakie licho się czai. Amen.


            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!