Tytułem
wstępu zacznę dość banalnie. Kiedy nowa osoba umawia się na jazdę oczywiste
jest, że przeprowadza się tak zwany wywiad środowiskowy. Ile masz lat, czy
miałeś już kiedyś styczność z końmi, jeśli tak to gdzie jeździłeś (tak, często
pytam gdzie, ponieważ zdarzają się miejsca, po których wiem czego się
spodziewać i jakie praktyki tam się stosuje wobec jeźdźców, w końcu świat
koniarzy jest dość mały w swej wielkości). Norma. Są miejsca, z których
przychodzą ludzie z naprawdę solidnymi podstawami, a bywają też takie, że już
wiem, że będziemy musieli zacząć od lonży. Tak po prostu jest, nie ma co się
oszukiwać.
Jeśli chodzi o zupełnych
świeżaków sprawa wygląda zupełnie inaczej, mamy przed sobą czystą kartkę, o
której to my, instruktorzy decydujemy. Więc jak? Ma być pobazgrane czy trochę
się przyłożymy do kaligrafii?
Chcę,
żebyście też byli świadomi, że wchodząc do nowej stajni obowiązują was też
zasady w niej panujące. To nie wy jesteście szefami. To nie wy decydujecie o
planie zajęć. I to nie wy odpowiadacie głową za ludzi i zwierzęta. Myślę, że
tyle wystarczy jeśli chodzi o wstęp.
Co
mnie najbardziej doprowadza do furii? Otóż, gdy ktoś przychodzi na jazdę,
sprawdzającą bądź którąś w kolejności i nagle zaczyna robić mało subtelne
porównania.
„W poprzedniej stajni to ja już
galopowałem”, albo moje ulubione: „to nie będzie dzisiaj skoków?” Otóż nie,
matole jeden z drugim.
Ja jako jeździec, opiekun, instruktor byłam
świadkiem nie jednej dziwnej, głupiej bądź niebezpiecznej sytuacji. Ja i nikt
inny, odpowiadam za ucznia głową od momentu wejścia na konia, aż do chwili gdy
zsadzi tyłek z siodła. Jestem osobą
świadomą, moim priorytetem są dwie rzeczy: bezpieczeństwo jeźdźca oraz koni.
Cała reszta jest w dalszej kolejności. Istnieje coś takiego jak
odpowiedzialność cywilna, ale dla mnie ważniejsza jest jednak odpowiedzialność
moralna. NIGDY w życiu nie wybaczyłabym
sobie, gdyby z mojej winy ktoś został trwale niepełnosprawny bądź nie daj panie
zginął. Wiadomo, wypadki się zdarzają, nie jesteśmy w stanie im zapobiec,
głupocie i nieodpowiedzialności już tak.
Dlatego
wybaczcie, że powiem to dość bezpośrednio, ale poza informacjami, którym
potrzebowałam na wstępie – guzik mnie obchodzi co robiłeś/aś w innej stajni.
Nie interesuje mnie czy jeździłeś w terenie, czy skakałeś metrowe mury, lotnie
zmieniałeś nogę czy też robiłeś tylko za choinkę przy ujeżdżalni. Dla mnie
liczy się tu i teraz. Moja jazda i moja lekcja należy do mnie. I to JA nie ty,
czy opiewająca twe umiejętności ciocia, będę decydować w pierwszej kolejności o
tym kiedy zagalopujesz, kiedy skoczysz, a tak w ogóle to czy zagalopujesz i czy
skoczysz. Koniec i kropka. Królowa jest tylko jedna, a w czasie jazdy ze mną
musisz się z tym pogodzić, że jestem nią przez najbliższe 60 minut. Ja, bez
względu na poziom Twojego zadowolenia. Muszę ocenić umiejętności jeźdźca na
podstawie tego co widzę, a nie tego co opowiadał.
Dlaczego?
Już wyjaśniam.
Po
pierwsze, jeśli stanie ci się jakakolwiek krzywda, odpowiadam za wszystko głową
i nie tylko głową. O ile uniknę oglądania świata przez kratki istnieje duże
ryzyko zawodowe, że Twoja mama, tata, babcia, dziewczyna, chłopak, dziecko,
pies, rybki - znajdą mnie. Zrujnują mi życie, ewentualnie w ramach okazania
łaski i miłosierdzia przeprowadzą starą, szybką i niezawodną dekapitację.
Po
drugie tysiące razy słyszałam historie typu:
- Ja już jeździłem jako dziecko
psze pani, koni się nie boję, nawet na oklep jeździłem!
- Tak? No to super! A kiedy pan
tak jeździł?
- A ze 30 lat temu, dziadek miał
kobyłe na wsi!
Litości… Tyle w temacie. Są to
sytuacje prawie codzienne. Tacy ludzie niestety bardzo często przekonani są o
swoich doskonałych umiejętnościach jeździeckich, w końcu nie spadli jako
dziecko i opanowali tego dzikiego zwierza. Szkoda, że nijak ma się to do
rzeczywistości. Jednak zawsze daję mały plusik za brak strachu, minus za brak
samokrytyki. Instruktorzy, którzy to czytają pewnie przyznają mi rację.
Kolejny
punkt, dlaczego jestem tak cięta na nowe osoby. Otóż jest taka mała prozaiczna
sprawa jak znajomość zwierzęcia, na którym się jeździ. Wszyscy chcą skakać,
galopować, nie wiedząc jak dany koń się zachowa. Jasne, instruktor jest od tego
żeby o tym poinformować w razie potrzeby. Jasne, dobry jeździec pojedzie w zasadzie
na każdym koniu.
Niestety, w prawdziwym życiu
wygląda to zupełnie inaczej, mówimy w końcu o rekreacji, a nie o zawodnikach
sportu! Co z tego, że powiem „uważaj, bo przy galopie ten koń czasem ścina narożniki”,
skoro taka pierdoła, zgubi strzemiona i spadnie zanim jeszcze do niego dojedzie
albo wypuści wodze. Przykro mi, że osoby niedoświadczone nie umieją docenić
troski o ich bezpieczeństwo bądź przekonani są o swoim niezawodnym stylu.
Proszę tylko o trochę POKORY, jeśli nie w stosunku do mnie, to do siły i masy
zwierzęcia. Może ktoś ma inne zdanie, ale osobiście uważam, że nic nie zastąpi
paru godzin przejeżdżonych na danym koniu i poznaniu jego zachowań i
możliwości. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że nikomu nie pozwalam
skakać czy galopować, ale podstawą jest chłodna ocena sytuacji, na którą składa
się koń, jeździec, podłoże, warunki pogodowe etc.
Jak
sobie z tym poradzić? Każdy instruktor ma inną metodę. Jedni tłumaczą, inni
mówią „NIE bo NIE”, jeszcze ktoś niewybrednie skomentuje takiego jeźdźca. O
masie innych pewnie nie mam pojęcia. Moja metoda wydaje mi się skuteczna
dlatego ją stosuję najczęściej. Kiedy widzę delikwenta, który telepie się po
siodle, ale już ma ambicję na skoki bardzo szybko „prostuję” dając proste
codzienne ćwiczenia, w czasie których wychodzą wszystkie braki. Zwykle zabranie
strzemion na dwa okrążenia (albo i dużo więcej jak podpadnie J)
jest skuteczniejsze niż godzinny wykład (pamiętajcie, to tylko przykład). Nie
dość, że taka osoba zacznie zdawać sobie sprawę z faktu, że na pewne rzeczy
jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie to najczęściej z fochającego się
kursanta, zyskuję klienta, który nie tylko jest bardziej zaciekawiony, ale chce
zacząć się uczyć i wchodzić po tej drabince wiedzy, żeby finalnie dojść do wymarzonego
skoku. Ta droga wydaje mi się właściwsza niż pozwolenie na skok dla zasady, a
jak ktoś spadnie to trudno, w końcu instruktor ostrzegał. Uważam, że to jest
właśnie ta głupota, której można uniknąć, a wręcz trzeba się jej wystrzegać.
Słowo
na zakończenie? Bądźcie mądrzy. Zarówno instruktorzy jak i jeźdźcy. Nigdy nie
wiecie, jakie licho się czai. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz!