Grzechy
rekreacyjne wykańczają psychicznie i fizycznie każdego instruktora, trenera,
wolontariusza, panią z recepcji, nawet stajennego. Dlatego przyszedł moment,
aby się z nimi rozprawić raz na zawsze, tym razem z pozycji Sfrustrowanego
Instruktora, którym jestem ja – dzieciożerna, zła, wymagająca, najbardziej
stylowo drąca japę na ujeżdżalni „Pani Asia” (niepotrzebne skreślić*).
Chyba
najłatwiej będzie zacząć od Grzechu Pierwszego, doprowadzającego do szewskiej
pasji i chęci mordu zwanego dalej: „Ja nie chcę tego konia”.
Wyobraź sobie, planujesz jazdę,
dostajesz rozpiskę z ministerstwa etc., kombinujesz jak najlepiej przydzielić
konie na cały dzień, ażeby każdy delikwent był zadowolony z jazdy, wyniósł z
niej jak najwięcej, był bezpieczny. Równie istotną rzeczą w tej kwestii jest
obciążenie dzienne wierzchowca (waga jeźdźców, ilość jazd, a także umiejętności
z zakresu sztuki panowania nad swoim ciałem [czytaj szarpanie/kopanie/bezwiedne
telepanie dupy po biednym końskim kręgosłupie], tak aby koń zniósł to nie tylko
psychicznie, ale i fizycznie, w końcu każdy kiedyś się jakoś musiał nauczyć,
taka dola konia rekreacyjnego…).
I co? W pocie czoła kombinujesz,
rozpisujesz, główkujesz, aż finalnie zadowolony/a z siebie idziesz z rozpiską
do stajni, aby nie było pielgrzymek pt. proszę pani, a na jakim koniu ja
jeżdżę? Wracasz szczęśliwy żeby wykorzystać ostatnie 5 minut przed rozpoczęciem
prawdziwej pracy.
Błąd.
To dopiero początek pielgrzymek….
„Proszę pani, czy ja mogę jeździć
na ……(wstaw imię konia), a nie na…. (wstaw imię drugiego konia), bo:
-ten jest za duży
-ten jest za mały
-ja nie lubię siwych, bo trzeba za
dużo czyścić
-on nie chce galopować
-ja go nie lubię
-niewygodnie nosi
-BO NIE!
-…..wstaw cokolwiek innego….
No i się zaczyna. Cały logiczny,
skrupulatnie przemyślany plan idzie w pi… znaczy się do lasu.
To teraz zadam
pytania, a także dam część odpowiedzi, część zostawię dla inteligentniejszej
części społeczeństwa do przemyśleń osobistych. Czy TY, JEŹDŹCU, zastanowiłeś
się kiedyś, że takiego konia dostajesz nie bez powodu? Wiadomo, każdy ma prawo
uczyć się na spokojnym koniu profesorze, który cierpliwie wybacza błędy, idzie
tam gdzie chcesz mimo, że niejednokrotnie jest szarpany, galopuje, bo już wie o
co chodzi, mimo że nie przykładasz pomocy prawidłowo. Pomyśl, że taki koń też
czasem zasługuje na lepszego od Ciebie jeźdźca, żeby mieć przyjemność z jazdy,
albo odpocząć po innej. Niestety, któregoś pięknego dnia ta sielanka się kończy
i my, zwani dalej instruktorami, zaczynamy od Ciebie, młody/stary adepcie
jeździectwa, wymagać troszkę większego zaangażowania. Nie bez kozery mówi się,
że trudny koń najwięcej uczy (o ile możemy w ogóle mówić o trudnych koniach w
kategorii rekreacji, te trudne to zazwyczaj „stare wygi”, które byle komu nie
będą galopować na zawołanie). Więc może warto czasem przestać marudzić i podjąć
wyzwanie?
Nie będę na
nim jeździł, bo jest niewygodny. Tak, ja wiem, że od konia który wybija boli
tyłek, ale jeśli na takim koniu nauczysz się poprawnie anglezować, tak, aby nie
robić krzywdy ani sobie ani jemu, a następnie wysiadywać, pojedziesz na każdym
koniu! Mam tu na myśli umiejętność dostosowania się do ruchu konia. A może
właśnie dostałeś tego konia, ponieważ nie umiesz prawidłowo zagalopować, a on
nauczy Cię tego perfekcyjnie? I uwaga! Może się okazać (i tak jest bardzo
często), że ten niewygodny w kłusie jak jasna cholera koń ma niesamowicie
przyjemny galop, w którym wieziesz swoje cztery litery niczym na obłoczku z
reklamy lodów Algida.
Jest za duży,
za mały… a pomyślałeś, że zmiana wielkości konia może rewelacyjnie wpłynąć na
twoje poczucie równowagi? Na mniejszym
koniu niejednokrotnie nauczysz się porządnie złapać nogami siodła. Na dużym
prawidłowo pracować miednicą, żebyś nie spadał na każdym zakręcie, bo zsuwasz
się z niego jak z za dużej beczki, na której usiadłeś okrakiem, a ktoś zaczął
nią bujać. Pomijam tu już kwestię typu mamy dwóch jeźdźców (45kg i 95kg), i do
dyspozycji wolne dwa konie (kucyk i czołg). To chyba logiczne, że dla
widzimisię mniejszego adepta nie zamienię wam koni, żeby biednemu kucykowi
złamać kręgosłup w czasie godzinnej jazdy, w końcu to nie oprowadzanka 5 min (choć i na taką bym nie wsadziła na
kucyka dużego, wyżej wymienionego jeźdźca J, tak gwoli ścisłości).
Litości, kochani…
Nie będę na
nim jeździł…. Bo ja lubię kasztany, a ten jest siwy, jest brudny, a najlepiej
to chciałbym jeździć na tym srokatym ze stajni sportowej… SERIOUSLY????? Tak,
wyobraź sobie, że siwy też zasługuje na to żeby go wyczyścić, zadbać o niego, a
umie pewno trzy razy więcej niż umiesz sobie wyobrazić i poprosić, żeby wykonał
owe elementy ujeżdżenia lub bajeczne skoki przez mur 120 cm. Co tam, że
profesor, co tam, że spokojny. SIWY. Choć osobiście, uważam, że powiedzenie
„kto nie miał siwego/karego, ten nie miał dobrego” jest pierwszą góralską
prawdą, czyli świętą prawdą, ponieważ przy takim koni uczysz się chociażby jak
go DOBRZE wyczyścić, a także, że do
stajni należy przyjechać trochę wcześniej (ale o tym kiedy indziej J
).
Nie chcę tego
konia, bo nie umiem na nim galopować. No właśnie!!! I dlatego go
dostaniesz! Żebyś się gamoniu nauczył
używać prawidłowo pomocy! Jeśli nie rozumiesz dlaczego to wróć do wstępu, gdzie
piszę, że kiedyś sielanka się kończy. Mało tego, w tajemnicy Ci powiem, że
kiedy w końcu na tym upartym tłuku pancernym zakłusujesz/zagalopujesz/zrobisz
woltę, poczujesz stan podobny do nirwany, udowodnisz sobie, koniowi i temu
wyjcowi co Ci prowadzi jazdę, że potrafisz, że idziesz do przodu, że robisz postępy!
Bo chyba właśnie o to nam chodzi w tej nierównej walce, prawda?
Nie będę na
nim jeździł, bo nie. Wiecie co mam zazwyczaj do powiedzenia wtedy? Że masz
człowieku dwa wyjścia: brama albo furtka J
Są sytuacje, że masz prawo
odmówić jazdy na koniu, bo wiesz, że np. w sezonie zimowym/halowym płoszy się,
potrafi bryknąć itp., albo zwyczajnie boisz się go z uzasadnionych
przyczyn. Twoje poczucie bezpieczeństwa
jest najważniejsze, ale uważam, że jeśli instruktor daje Ci takiego konia,
wiedząc, że twoje umiejętności są marne (tak, nie bójmy się tego powiedzieć
głośno, każdy kiedyś się uczył zanim pojechał na swoją pierwszą Olimpiadę), a
koń zachowuje się tak, a nie inaczej, może warto wtedy pomyśleć o zmianie
instruktora, a nie konia. W tej kwestii odsyłam do wpisu na temat rodzajów
instruktorów na filiptrenuje.blogspot.com.
Może niektóre
sytuacje przedstawiłam trochę karykaturalnie, ale wierzcie mi na słowo, w
stajni rekreacyjnej możliwe jest wszystko! I tym pozytywnym akcentem życzę
wszystkim miłego wieczoru, do zobaczenia przy kubku pełnym następnego,
aromatycznego grzechu rekreacji.
Kochana to co napisałaś jest niestety pełne prawdy. Dlaczego, niestety, no, bo, cóż, ja też tak mam. Liczę do stu,do miliona ................ i zawsze mówię słowa mojej Trener Lenki Zagor, które wypowiedziała na jednym z treningów : " naucz się stepować to będziesz kłusować, naucz się kłusować to będziesz galopować. Dzisiaj brak pokory i cierpliwości a i umysły jakby odporne....... nie reaktywne.. zastanawiałam się czy wysłanie polecenia messengerem będzie wykonane ?????????????
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za Twój komentarz, niestety nie pociesza mnie fakt, że nie jestem jedyną osobą z takimi spostrzeżeniami. Metoda z messengerem... pewnie by była skuteczna, gdyby nie fakt, że prędzej bym urwała głowę takiemu delikwentowi niż pozwoliła mu jeździć z telefonem w łapie. Pozdrawiam, Sfrustrowany Instruktor :)
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Daje spojrzenie z innej perspektywy. Czekam na kolejne. Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńLidia G.
Super! Mam nadzieję, że poprawi on spojrzenie jeźdźców na te "niechciane" konie oraz okrutnych instruktorów. W końcu w każdej stajni jest koń, na którym chcą jeździć wszyscy oraz ten, na którym nie chce jeździć nikt :)
UsuńBoskie, życiowe, genialne ujęcie tematu, w 100% trafione w samo sedno.
OdpowiedzUsuń