·
Czas to materiał, z
którego zrobione jest życie. Benjamin Franklin
from Pinterest.com
Czas. Temat dość
kontrowersyjny. Dla jednych sprawa błaha, dla innych – nas, instruktorów, rzecz
bardzo istotna. Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią. Przede wszystkim musimy
rozważyć dwa rodzaje stajni. Stajnie małe, przydomowe, gdzie czas zazwyczaj
jest dość elastyczny, dostosowany pod klienta, oraz stajnie duże, rzekłabym, że
wręcz przemysłowe (nie mówię oczywiście o jakości jazd!), gdzie każda jazda
jest zaplanowana w grafiku od pierwszej do ostatniej minuty. Prawda jest taka,
że dla każdej z nich możemy wyróżnić „podgrzechy” jakimi są: spóźnialstwo, nagminne
spóźnialstwo; nagminne odwoływanie jazd na ostatnią chwilę; niestawianie się na
jazdach, bez odwołania jazdy, a także pojawianie się na co trzecią (entą)
zaplanowaną jazdę. Nawet jak sama to czytam nie brzmi to już za poważnie.
I tak jest również w
rzeczywistości, nie jest to ani poważne, ani odpowiedzialne, a już na pewno nie
dorosłe. Co się składa na jazdę konną? Czas na wyczyszczenie konia, czas na
przytachanie sprzętu z siodlarni, osiodłanie, dojście na ujeżdżalnię.
Powiedzmy, że średni czas operacyjny to 30 min (wiadomo, wprawne osoby robią to
szybciej, ale jeśli mamy siwka całego w g. to nie ma mocnych, trzeba poświęcić
trochę czasu, tak samo gdy konie dostają dłuższej sierści). Osoby jeżdżące
samodzielnie zazwyczaj same ubierają konia. W przypadku lonż niejednokrotnie
czyni to instruktor, który z gilem do pasa w sezonie zimowym, biegnie z jazdy,
żeby delikwentowi przygotować konia. A delikwent na to co? A w sumie to dzisiaj
brzydko i zimno, to nie idę na jazdę. Super, rozumiem, każdy ma takie prawo,
ale fajnie byłoby zadzwonić wcześniej i uprzedzić o zmianie planów. Dlaczego?
Ponieważ w tym samym czasie po pierwsze mógłby pojeździć ktoś inny, a koń
zapracowałby na swoją przysłowiową miskę. Po drugie w tym samym czasie
(przykładowo: pół godziny szykowania plus pół godziny jazdy daje nam godzinę!)
można popracować np. z młodym koniem. Po trzecie jeśli stoję od trzech godzin
na placu, wokół wieje, leje, albo zwyczajnie piździ jak w kieleckim, chciałabym
pójść do ciepłego pomieszczenia i napić się ciepłej herbaty. Nie wspominając o
wydalaniu herbaty, czyli siku. Też jestem człowiekiem. Mimo że czasami krążą
plotki o jakichś terrorystach czy jakoś tak.
W opcji B, to nie
instruktor szykuje konia tylko stajenna pomoc w postaci wolontariuszy – tak,
oni też są ludźmi i obowiązują ich dokładnie te same zasady. Myślę, że koń też
będzie szczęśliwszy, jeśli nie będziemy robić z pana konia debila i go na
zmianę siodłać i rozsiodływać. To w sumie chyba mój największy żal jeśli chodzi
o niestawianie się na lekcjach. Następny podgrzech to spóźnialstwo. Jest tak
samo wku…eee … rzające we wszystkich dziedzinach życia. Nie czepiam się
oczywiście sytuacji losowych typu zamknięty przejazd kolejowy, wypadek na
trasie, awaria auta itd. Piszę o rasowym, klasycznym, notorycznym, irytującym
spóźnianiu się na KAŻDĄ jazdę. Dajmy tym razem przykład osoby jeżdżące już
samodzielnie. Jeśli taki klient nie przychodzi wystarczająco wcześnie usypuje
się zazwyczaj piramida nieszczęść. Na dzień dobry wszystko wykonywane w
pośpiechu powoduje, że bardzo często wzięty jest niewłaściwy sprzęt, koń źle
wyczyszczony (nie toleruję brudnych koni! Uważam to brak szacunku do
zwierzęcia, bo skoro ktoś może przez godzinę wozić na nim dupsko, to chyba nic
się nie stanie, jeśli poświeci dodatkowe 15 minut na czyszczenie, w celu
uniknięcia obtarć etc., prawda?). W dalszej kolejności idzie źle założony
sprzęt, który sprawia zwierzęciu dyskomfort albo nawet powoduje uraz, a mnie
doprowadza do furii takie niechlujstwo. Potem taki ktoś po wprowadzeniu
ogólnego zamętu w stajni swoim bieganiem jak o poranku gdy miało wstać się o 8
a jest właśnie 11, leci z tym zdezorientowanym koniem na plac. A na placu co?
No właśnie. Na placu terrorysta, czerwony ze złości, czyli ja. Dlaczego się
złoszczę? Ponieważ reszta zastępu już siedzi na koniach i stępuje. W tym czasie
zamiast patrzeć na ludzi muszę najpierw przesiodłać właśnie przybyłego konia
pokazując po raz setny co jest źle i tłumacząc dlaczego nie pozwolę w ten
sposób wsiąść na jazdę. Okazuje się, że albo za długi popręg, albo za krótki,
brak podkładki pod siodło, której ten koń akurat potrzebuje, więc czekam aż spóźnialski
poleci do stajni po właściwy. Na nodze jest w sumie jeden ochraniacz, więc leci
drugi raz, w tym czasie ja przepinam nachrapnik, bo przecież też źle zapięty.
Jak już zziajana spóźnialska melepeta dobiegnie, lubi sobie jeszcze przypomnieć,
że chce siku albo dwójkę, bo pobiegał i metabolizm przyspieszył. W
ostateczności siedząc na koniu przypomina sobie, że nie wziął ze sobą palcata.
Potem, żeby było szybciej muszę mu dopasować strzemiona itd. Pragnę od razu
zaznaczyć, że nie są to czynności, które sprawiają mi dyskomfort, przecież to
normalny element jazdy konnej i zawsze chętnie pomogę. ALE W ODPOWIEDNIM,
PRZEZNACZONYM NA TO CZASIE. W następnej kolejności, zastęp, który powinien już
kłusować niecierpliwi się, a przecież w stępie też można już było ćwiczyć
niektóre elementy! Więc oprócz wkurzonego instruktora mamy jeszcze wkurzony
zastęp, inni tak samo zapłacili za tę jazdę i chcieliby z niej skorzystać w stu
procentach.
Muszę też tu wtrącić
słowo o osobach spóźniających się na lonżę. Przyda się tu rozgraniczenie na dwa
rodzaje stajni, o którym pisałam na wstępie, choć zaznaczam, że nie jest to
oczywiście reguła. W mniejszych stajniach, ze względu na mniejsze obłożenie,
zazwyczaj nie podchodzi się tak restrykcyjnie do klienta. Powodem tego jest
dużo mniejsza stawka osób jeżdżących i bardzo często instruktor może sobie
pozwolić na to, żeby poczekać albo przedłużyć jazdę, ponieważ później już nikt
nie stoi w kolejce na kolejną. Ale tak jak napisałam, nie jest to reguła. Trochę
inaczej sprawa wygląda w dużych ośrodkach. W sezonie, zwłaszcza letnim (wiem
sama po sobie), nieraz stoimy po kilka godzin ciągiem, zmieniając tylko w tak
zwanym międzyczasie konie, które ku naszej uldze podprowadzają nam
wolontariusze. Nie raz było tak, że prowadząc półgodzinną lonżę widziałam
czekających klientów, których jazda jest dopiero za godzinę albo półtorej.
Zatem, jeśli ktoś się spóźnia, nie może oczekiwać, że specjalnie dla niego
zostanie przedłużona jazda kosztem innej osoby, która będzie musiała czekać
jeszcze dłużej. Przysięgam, że tyle razy musiałam uparcie tłumaczyć upartemu
rodzicowi, że ich czas był przykładowo od 17 do 17.30, że nawet tego nie
policzę, a ile poleciało epitetów w moją stronę – też wiem tylko ja. Jasne
klient nasz pan, ale do reguł trzeba umieć się dostosować, żeby potem móc
wymagać. Proste.
Ostatnim aspektem „nieczasowego”
przychodzenia na jazdy, jest już napomknięty wcześniej dobrostan zwierząt.
Wspominałam też o tym w innym poście - Grzechu Pierwszym, odsyłam do lektury. Każdy
jeździec, tak samo jak każdy koń jest inny. Są konie czyste (tak, to nie
legenda, one istnieją!), które po prostu wystarczy „przelecieć” szczotką i
kopystką dla połysku i można już siodłać. Są też konie brudasy, którym trzeba
poświecić więcej czasu. Do tego grona najczęściej można zaliczyć wszystkie te
mające białe elementy, czyli siwe, srokate, taranty, na karuskach też
przepięknie widać kurz i wszelkie niedociągnięcia. Okres zimowy ma dodatkowy
urok w postaci długiej sierści, wybitnie lubiącej się sklejać. Czasami też
jakaś sierota zostawi nierozczyszczonego po jeździe konia w boksie, a to też
niczemu dobremu nie służy. Dlatego z tego miejsca apeluję: przyjeżdżajcie odpowiednio
wcześniej, aby dla końskiego dobra odpowiednio przygotować je do jazdy. Ważne -
wyciągajcie słomę z ogona. Stare porzekadło mówi, że jak jest słoma w ogonie,
to spada się z konia. Coś w tym jest i jak przesądna nie jestem, to lepiej nie
kusić losu. Celem tego wpisu, jest przekazanie faktu, że należy szanować czas
każdego. Konia, instruktora oraz innych jeźdźców. Czas może być stracony albo
wykorzystany. Straconego nie cofniemy, to są zmarnowane minuty życia,
wykorzystany natomiast będzie podstawą do dalszej pracy.
Podsumowując: jeśli
chcemy żyć w zgodzie, bądźmy punktualni. Kiedyś ojciec powiedział mi bardzo
ważną rzecz. Informacja, bez względu na to czy jest zła czy dobra zawsze będzie
informacją, punktem odniesienia. Natomiast brak informacji to ….uj. Taka
prawda. Dlatego, jeśli macie się spóźnić, nie dotrzeć, albo wkurzyć wszystkich
wkoło – jeden telefon załatwi sprawę bezkonfliktowo dla dwóch stron. Zaznaczę
też, że taki instruktor jak ja to złośliwa bestia, także jeśli traficie na
takiego - za żadne skarby nie podpadajcie mu. Inaczej jazda dosiadowa (czyt.
bez strzemion) będzie murowana. Jak będziecie mieli szczęście to może chociaż
koledzy/koleżanki z grupy was oszczędzą i nie zostawią całej stajni do
zamiatania, jednak nie liczyłabym tu na zbytnie okazywanie łaski. Szczęśliwy, niezamarznięty (albo nieugotowany
w 50 st.), wysikany i napojony herbatą/kawą instruktor = szczęśliwy jeździec,
amen. J
from Pinterest.com
Super wpis. Taki prawdziwy. Dużo osób - jeźdźców nie zdaje sobie sprawy z takich, wydawałoby się, błahych spraw. Co do nie zjawiania się na jazdy bez uprzedzenia, chciałam dodać: konie w czasie wolnym wychodzą na pastwisko, padoki, łąki. To jest relaks dla konia rekreacyjnego. Dlatego nie odwołując jazd, a na nich się nie zjawiając, nie myślimy o zwierzęciu, które w czasie kiedy my go sprowadzamy, czyścimy, siodłamy i rozsiodłujemy i z powrotem odprowadzany na pastwisko, mogłoby się relaksować. Naprawdę te konie nie chodzą tylko jednej, akurat pod tą spóźnialską osobą, jazdy, tylko tak 3-4 w ciągu dnia... Myślmy o zwierzęciu w pierwszej kolejności.
OdpowiedzUsuńMam takie same myśli jak opisane tutaj. Pozdrawiam, też Aśka.
Masz rację! to też bardzo ważny aspekt, o którym nie napisałam. Stanie w boksie nie służy żadnemu koniowi. Kiedyś mądry weterynarz powiedział, że koń ma 5 serc - jedno swoje i 4 w nogach. Koń, który nie może korzystać z ruchu zwyczajnie gaśnie.
OdpowiedzUsuń