Czasami nadchodzi dzień, kiedy
jedna kropla przelewa czarę frustracji. U mnie nastąpiło to w momencie kiedy
wybuchła afera z malowaniem koni w Hotelu A. Zacznijmy od początku.
Pierwszy
spokojny dzień od bardzo dawna, a przynajmniej względnie spokojny. Myślę sobie –
może kumulacja dziwnych wydarzeń, które miały miejsce w moim życiu od listopada
zeszłego roku nareszcie się skończyła. Ale ku….rde nieeeeee…. Przecież nie może
być spokojnie i nudno. Przeglądając po upierdliwym dniu pracy fejsbunia
natrafiam nagle artykuł, gdzie jedna z fundacji obsmarowuje hotel, w którym
organizowano dzień dziecka. Sprawa ogólnie znana, nie będę rozpisywać się nad
tym jako tysięczny koniarz. Najtrafniej sytuację w moim mniemaniu zobrazowała
@KonnaCafe, w kierunku której ślę serdeczny ukłon za piękne ujęcie sytuacji. Co
mnie w tym uderzyło? Fala hejtu od ludzi posiadającym mniej niż zielone pojęcie
o behawiorze, pojęciu dobrostanu koni oraz komentarze na temat przedmiotowego
traktowania koni od pseudopsychologów z koziej dupy. Perfidna manipulacja oraz
szczucie przygłupiego społeczeństwa przez fundacje. A teraz do rzeczy, za nerwy
w tekście przepraszam, ale próbowałam pisać to trzy razy na spokojnie – nie da
się.
Pytanie
podstawowe – w jaki sposób ucierpiały zwierzęta poprzez malowanie? W żaden. Nie
piszę również o totalnym przegięciu pały gdzie z całego konia robi się
niebieskiego Smerfa. Jako koniarz od wielu lat spotykałam się z malowaniem koni
pierdyliard razy. Zaczynając od obozów, gdzie malowanie koni, zaplatanie im
grzyw i „wsadzanie różowe wstążeczki w dupę” było normą, poprzez pracę przy
filmie, gdzie konie były zwyczajnie charakteryzowane tak jak ludzie. Również na
profesjonalnych sesjach zdjęciowych oraz amatorskich dla nastolatek na
koniach. Upiększanie arabów do aukcji również
wiąże się z malowaniem (o przedłużaniu rzęs i doklejaniu sierści ktoś może
słyszał? – a nadal idą za grube miliony! Ba, nie cierpią z tego powodu! I żyją
u arabskich szejków lepiej, niż ja będę kiedykolwiek). Finalnie – niejedno końskie
szkolenie, biomechanika ruchu, pasowanie siodeł, badania weterynaryjne etc.
Dlaczego
zatem takie malowanie koni jest dobre, a te przez dzieci złe? Dlaczego robi się
nagonkę i gównoburzę z tak banalnego powodu? Odpowiedź jest bardzo prosta – w dobie
RODO, wszechobecnej poprawności politycznej i etycznej można się przypieprzyć do
wszystkiego. Działa to mniej więcej tak: fundacja pokazuje palcem winowajcę,
robi trzy zdjęcia i dodaje niewybredny komentarz. Reszta to efekt lawiny, w
większości napędzanej przez madki, karyny i Januszy naszego wspaniałego cebulowego
społeczeństwa, które ma ból dupy za każdym razem, gdy komuś wiedzie się trochę
lepiej niż im. Dobrze prosperujący hotel? Zniszczmy ich. Zawiść moi drodzy, to
bardzo powszechne u nas. Tylko dlaczego nie możemy być lepsi niż to?
Tokiem
myślenia fundacji powinniśmy zlinczować wszystkich, którzy mieli farbę w ręku w
pobliżu 3 m od konia, nastolatki robiące zdjęcia na wymalowanych koniach oraz
groomerów, uwłaczającym końskiej czci poprzez wycinanie im wzorków na sierści. Osobiście
uważam, że są dużo lepsze sposoby spędzania z koniem wolnego czasu jak na
przykład spacer z koniem w ręku lub „wspólny” popas na trawie. Jednak w czasie
tak popularnej imprezy jak Dzień Dziecka organizowany z udziałem koni, myślę że
malowanie kucyków pod nadzorem dorosłych koniarzy, a następnie zapewnienie im
chłodnego prysznica w upalny dzień, aby zmyć powstałe wcześniej malowanki jest
fantastyczną alternatywą w stosunku do robienia cholernych oprowadzanek, w
czasie których konie i ludzie pracują po kilka godzin bez przerwy (w końcu
liczy się kasa) , urywają łopatki i wożą spasłe dupska.
Ja się pytam – gdzie są wtedy
fundacje?
Gdzie do cholery są, gdy rekreacyjne konie pracują w czasie
wakacji po 6 godzin dziennie w upale? Gdzie są, gdy konie sportowe są ładowane
za języki do przyczepy?! Gdzie są, gdy na zawodach są batożone przez nadambitnych
jeźdźców „kochających” swoje konie, dopóki robią wyniki? Gdzie są, gdy stajnie
hodowlane rok po roku zaźrebiają klacze, które najczęściej między jednym
porodem, a drugim pracują w siodle na utrzymanie ośrodka, aż się nie „skończą”?
NIE MA. Bo to jest niewygodny temat. Zamyka się oczy i udaje, że tego nie widzi.
Obudźcie się wreszcie!
Mam
serdecznie dość obłudy w końskim świecie! Mam serdecznie dość fałszu i
pseudomiłośników koni! Ile razy widzę nawet wśród znajomych – piękne zdjęcia na
portalach społecznościowych, mówiące jak ja to kocham swojego konika, a w
rzeczywistości? W stajni wrzask, szarpanie i przelewanie frustracji na zwierzę.
Ale do słitfoci przecież pięknie koń się prezentuje, prawda? Oczywiście, koń to
średnio 500 kg żywej wagi i czasem trzeba huknąć, ale nie tak powinna wyglądać
standardowa relacja z ponoć ukochanym zwierzęciem. Wiecie jak to mniej więcej
wygląda? W domu solidny wpier…. a na zawodach blask i chwała.
I niech pierwszy rzuci kamieniem we mnie ten, kto twierdzi,
że nigdy takiego zachowania nie widział.
Czy to nie
jest obłuda? To ma być miłość? To ma być pozytywna relacja?
Stare
polskie powiedzenie mówi, że na pochyłe drzewo każda koza wejdzie. Tym pochyłym
drzewem są kucyki i hotel, konie rekreacyjne i sportowe, oraz dziadek zza
płota, któremu zabrali 20-letnią „Baśkę”, bo miała brzydką stajnię i
zwyrodnienie stawów spowodowane wiekiem. Z tego miejsca wystosuję swój osobisty
apel – otwórzcie oczy, przeprowadźcie rachunek sumienia, rozejrzyjcie się wokół
siebie oraz zgłębiajcie temat zanim zaczniecie pluć jadem.
Dodaję Wam również kilka zdjęć z malowania koni :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz!